Córy Mahometa

Córy Mahometa

czyli

trzecia fala feminizmu

Autor tekstu: Krzysztof Sowiński

Feminizm przeszedł daleką drogę od swoich trudnych początków w XIX wieku, gdy kobiety w całej zachodniej cywilizacji były obywatelami drugiej kategorii. Praktyczny brak praw politycznych, dostępu do wyższej edukacji, mocno ograniczone możliwości podejmowania pracy i awansu, niesprawiedliwa i często krzywdząca asymetria w prawie cywilnym, szczególnie gdy mowa o prawie majątkowym, powszechna akceptacja przemocy domowej, jak i szereg innych mniej czy bardziej szkodliwych zjawisk to warunki, w jakich sufrażystki podejmowały swoją walkę. Walkę tę wygrały, w czym znacząco pomógł coraz to silniejszy demokratyzm i postępująca industrializacja. Wojny światowe udowodniły, że kobiety są w stanie na dowolnych stanowiskach pracy dorównywać mężczyznom. W tym momencie równość kobiet i mężczyzn przestawała być postępowym poglądem, a zaczęła przeradzać się w powszechne przekonanie.

Feminizm wkroczył wtedy w nową fazę: tzw drugą falę feminizmu. Pod ostrzał trafiły prawa dyskryminujące kobiety w pracy, w majątkowych relacjach z mężem i w trakcie rozwodu. Rozpoczął się bój o prawa matek, współodpowiedzialność w wychowaniu dzieci, ochronę kobiet przed przemocą domową, w tym przed gwałtem małżeńskim. Postępy równouprawnienia kobiet zachodziły z różną prędkością, zważywszy na różnorodne lokalne czynniki, jednak u progu XXI wieku trudno znaleźć zachodni w kraj, w którym kobiety byłyby dyskryminowane. Przemiany, które doprowadziły do takiej sytuacji, były, rzecz jasna, nie tylko dziełem ruchu feministycznego, ale szerszych i głębszych przemian cywilizacyjnych zachodzących w głównej mierze na skutek postępu technologicznego. Mimo to zasługa feministek w doprowadzaniu do równouprawnienia kobiet jest niepodważalna.

Podczas gdy w zachodniej cywilizacji w ostatnim stuleciu sytuacja kobiet zmieniła się diametralnie, w innych kręgach cywilizacyjnych sprawa wyglądała inaczej. Najgorzej prezentuje się po dziś dzień w świecie islamu. O ile zachodnia kobieta w XIX wieku była obywatelem drugiej kategorii, o tyle muzułmanka obywatelem w ogóle nie jest. Wszędzie tam, gdzie prawo oparte jest przynajmniej częściowo na szariacie, czyli religijnym prawie islamu, kobieta ma status pariasa. Często nie może dziedziczyć, jej zeznania w sądzie są warte dwukrotnie mniej, nie może zainicjować rozwodu, sama zaś może zostać z dnia na dzień oddalona przez męża. W większości islamskich krajów kobiety nie mogą bez ryzyka procesu, pobicia lub gwałtu opuścić domu bez męskiego krewnego, jak i bez określonego lokalną specyfiką specjalnego ubioru, często zakrywającego całe ciało prócz oczu. Prawo w żaden sposób nie definiuje przemocy domowej czy gwałtu małżeńskiego jako przestępstw. Nie chroni ani przed zamążpójściem w bardzo młodym wieku, ani wbrew woli. Skutkiem tego muzułmańskie dziewczęta, często wręcz dziewczynki, są wydawane za obcych sobie mężczyzn, na których całkowitą łaskę zdane są od dnia ślubu. Wszelkie próby przeciwstawienia się mężowi jak i rodzinie grożą przemocą, a nawet śmiercią. Powszechny jest zwyczaj „mordów honorowych”, których ofiarami padają kobiety „nieposłuszne” czy „kalające honor” rodziny. Bywa, że tym aktem skalania honoru jest fakt bycia zgwałconą przez członka tej samej rodziny.

Islam to piekło kobiet. Piekło, które swoje sufrażystki oblewa kwasem, ścina publicznie, lub grupowym wielodniowym gwałtem zmienia w psychiczne wraki. Nie może być inaczej, zważywszy na to, że wszelki akt kobiecego upomnienia się o swoje prawa uderza w religijnie ugruntowany status kobiety jako seksualnej zabawki. Ciężko znaleźć bardziej bezwzględny i okrutny przykład patriarchatu w historii. Należy zaznaczyć, że istnieje chwalebny wyjątek w postaci społeczności polskich Tatarów. Niestety, wobec całokształtu świata islamu stanowi on mikroskopijny margines, jest mu obcy cywilizacyjnie i dotyka go powszechna nienawiść z strony orientalnych współbraci w wierze. Zważywszy na tę kwestię oraz szykany coraz częściej spotykające Tatarów ze strony przyjezdnych muzułmanów absolutnie krzywdzącym byłoby niedokonanie tego wyraźnego rozróżnienia.

Feminizm zwyciężył – i kolejnym logicznym krokiem byłoby dla niego wsparcie kobiet spoza zachodniej cywilizacji w ich walce nawet nie o równouprawnienie, ale w przypadku islamu wręcz o jakiekolwiek elementarne prawa człowieka.

Patriarchat to słowo, które słyszymy regularnie z ust przedstawicielek trzeciej fali feminizmu, jednakże praktycznie nigdy nie pada ono w odniesieniu do świata islamu. Przejawami patriarchatu nazywają one tworzone przez siebie kolejne neologizmy mające opisywać coraz to trywialniejsze męskie zachowania, jak choćby siedzenie z rozsuniętymi nogami. Patriarchatu feministki szukają w związkach frazeologicznych, w zobrazowaniu kobiet w filmie i w grach. W ostateczności patriarchatem zaczyna być całokształt kulturowych i społecznych zjawisk, które nie stanowią bezpośredniej realizacji założeń feministycznej ideologii, ani jej nie służą. Ideologii, która począwszy od lat 60. z egalitarnej przekształca się w marksistowską – i jako taka wchodzi w ścisłą symbiozę z innymi marksistowskimi ideologiami „poprawności politycznej”. Zbiorczym i trafnym określeniem na ten konglomerat jest „kulturowy marksizm”. Pojęcie to swoją nazwą bezpośrednio nawiązuje do twardego jądra wspólnego dla tych ruchów: dążenia do całkowitego przewartościowania kulturowych pojęć w duchu zgodnym z marksistowską koncepcją walki klas.

Transformację feminizmu można różnorodnie tłumaczyć,  jednakże jeden z jej najbardziej znaczących skutków dla świata jest dość jasny: całkowita obojętność na humanitarną sytuację kobiet w świecie islamu. Feminizm jednak nie zatrzymuje się na indyferentyzmie. Coraz częściej i głośniej wyraża solidarność z społecznościami muzułmańskimi w łonie własnej cywilizacji. Społecznościami, które przenoszą na europejski grunt identyczny stosunek wobec kobiet, co ten panujący w krajach ich pochodzenia. Mordy honorowe, małżeństwa z nieletnimi, przemoc domowa, gwałty małżeńskie czy rytualne odcinanie łechtaczek stanowią codzienność muzułmańskiej diaspory w Europie.

Ofiarami islamskiego patriarchatu padają jednakże również Europejki. W islamskiej tradycji status kobiety niewyznającej islamu, szczególnie niezamężnej, jest jeszcze niższy, niż samych muzułmanek. Może zostać bezkarnie zgwałcona czy zmuszona do seksualnego niewolnictwa. Gwałt na niej bywa często uznawany wręcz za czyn chwalebny i moralny. Jednym z bardziej znaczących tego przejawów były działające w Wielkiej Brytanii muzułmańskie gangi specjalizujące się w porywaniu kobiet celem grupowych, często wielodniowych gwałtów.  Działo się to przy ponad dekadzie całkowitej bierności świadomych procederu władz i organizacji feministycznych. Muzułmańscy imigranci przenieśli na zachodni grunt nieznane dotychczas zjawisko grupowych rodzinnych gwałtów, gdzie bliscy męscy krewni wspólnie naprzemiennie gwałcą niemuzułmańską kobietę. Zjawisko przenoszenia tych wzorców przybiera w obecnym momencie gwałtownie na sile wskutek „kryzysu uchodźczego„, w ramach którego miliony młodych muzułmańskich mężczyzn trafiają do Europy. A wraz z nimi drastycznie wzrasta skala seksualnej przemocy wobec kobiet i dzieci. Masowe ataki sylwestrowe w Niemczech są sprawą powszechnie znaną; mniej znane są absurdalne reakcje na nie wśród opiniotwórczych feministek. Wahają się one od milczenia po otwartą obronę  seksualnych przestępców i próby przerzucania odpowiedzialności na niemieckich mężczyzn. Podobną retorykę słyszymy z ust szwedzkich feministek, których kraj coraz częściej bywa określony jako europejska stolica gwałtu; także dzięki muzułmanom. Media i policja w tym (i nie tylko tym) kraju aktywnie ukrywają skalę problemu uciekając się do fałszowania statystyk policyjnych, aby tragedia kobiet nie udowodniła racji prawicy.

Barbarzyńskie zachowania wobec kobiet były praktykowane w obrębie islamskiej diaspory od samego początku. W miarę, jak muzułmańskie enklawy wzrastały, zaistniał – i nieustannie wzrasta – problem przemocy seksualnej muzułmanów względem Europejek. Głosy domagające się wyłączenia muzułmanów spod jurysdykcji konstytucji i prawa krajów ich zamieszkania na rzecz szariatu zaczynają zwyciężać. W zeszłym roku sąd w Niemczech uznał małżeństwo zawarte przez muzułmanina i nieletnią. Od lat w Wielkiej Brytanii równolegle do sądów brytyjskich działają muzułmańskie sądy religijne. Faktycznie zaś w każdej zdominowanej przez muzułmanów strefie prawo krajów europejskich nie obowiązuje.

W odpowiedzi na plagę ataków seksualnych władze w kolejnych krajach zalecają kobietom skromniejszy ubiór i unikanie wychodzenia z domu bez opiekuna lub po zmroku. Pracownice administracji publicznej czy szkolnictwa zostają zmuszone do noszenia chust, by nie urażać petentów i uczniów odsłoniętymi włosami. Dumnie mówiący o sobie jako o „pierwszym feministycznym rządzie świata” rząd Szwecji wysłał swoją delegację do Iranu pokornie otuloną w chusty. Feminizm milczy w odpowiedzi na te sytuacje. Równocześnie coraz żarliwiej staje po stronie islamskiej, wobec narastającej reakcji środowisk konserwatywnych i nacjonalistycznych. W dyskusjach kulturowych relatywistów nakłaniających do ustanowienia podwójnych standardów prawnych dla muzułmanów feminizm staje po stronie tych skłonnych legalizować dla muzułmanów pedofilię i przemoc domową. Kreuje to kuriozalną sytuację, kiedy w imieniu kobiet walczą ruchy będące duchowymi spadkobiercami tych, którzy ponad stulecie wcześniej przeciwstawiali się sufrażystkom.

Zdumienie budzić musi fakt, iż ruch, który niegdyś walczył o równouprawnienie kobiet w Europie, dziś jest coraz mniej cichym sojusznikiem najbrutalniejszego patriarchatu w dziejach. Wyjaśnienie tego zjawiska leży głównie w dwóch czynnikach.

Pierwszym są cyniczne i pragmatyczne względy zachowania i poszerzania dotychczasowych wpływów organizacji feministycznych. Wobec faktycznego równouprawnienia nie istnieje inna metoda zachowania powyższych, aniżeli poprzez kreowanie fałszywych przejawów dyskryminacji. W dobie elektronicznych mediów mobilizowanie sporych rzesz kobiet, aby popierały potępianie coraz to nowszych i bardziej absurdalnych rzekomych przejawów zachodniego patriarchatu, staje się bardzo łatwe. Znamienne są tu coraz częstsze incydenty „wirtualnych linczów” doprowadzające do zwolnienia z pracy czy wyrzucenia z uczelni przypadkowych ludzi, których faktyczne czy urojone przewiny zostały opisane w mediach społecznościowych i wyzwoliły masową reakcję internautów. Jak długo tego typu sytuacje wspierają retorykę wszechobecnego patriarchatu, spotykają się z poparciem głównego nurtu feminizmu. Feministyczny ruch ukierunkowany w ten sposób staje się organicznie niezdolny nie tylko do podjęcia walki z islamskim zagrożeniem, ale w ogóle przyznania, iż ono istnieje. Gdyby to uczyniono, feminizm trzeciej fali zostałby skompromitowany.

Drugim czynnikiem powodującym impotencję wobec pustynnego patriarchatu jest wspomniana wcześniej transformacja w ruch marksistowski, wpisujący się w szerszy front „kulturowego marksizmu”.  Dla tego ostatniego muzułmanie spełniają szereg ról uzasadniających poparcie, jakie otrzymują: wpisują się w logikę walki klas jako w głównej mierze ludzie niezamożni, niosą obcą kulturę, zatem stanowią przeciwwagę dla patriotyzmu, wyznają islam będący przeciwwagą dla chrześcijaństwa, a szczególnie katolicyzmu. W związku z tym stanowią doskonałe narzędzie do zmiękczenia dotychczasowych fundamentów narodowych i kulturowych państw zachodnich. Co bardziej istotne, muzułmańskie żądania odrębnego prawa i specjalny status ochronny mniejszości wysadzają w powietrze dotychczasowy rzymski ład prawny. Spośród tych powodów dla celów feminizmu trzeciej fali najistotniejsze są opozycyjność wobec chrześcijaństwa, z którym pozostaje w konflikcie głównie z racji kwestii aborcji, oraz zniszczenie dotychczasowego paradygmatu prawnego, które to zniszczenie dać może nowe możliwości zwiększenia wpływów. Najbardziej oczywistym działaniem ruchu podważającym dotychczasowy paradygmat jest przeciwstawienie się domniemaniu niewinności w sprawach o gwałt i molestowanie. Jest to tym bardziej niepokojące, że coraz częściej ruchy feministyczne demonstrują poparcie dla fałszywych oskarżeń.
Fakt, że dla feminizmu trzeciej fali walka z tym coraz bardziej trywializowanym problemem (coraz szersze definicje całkowicie rozmywają to pojęcie, tak, że gwałtem może zostać nazywane w zasadzie cokolwiek) stanowi jedynie środek, a nie cel, potwierdza szerokie poparcie, jakie udzielił niedawnej kandydatce na prezydenta Stanów Zjednoczonych, Hillary Clinton, znanej z cynicznego szykanowania, zastraszania i niszczenia seksualnych ofiar swego męża.

Feminizm trzeciej fali zdradził kobiety. Co istotniejsze, dokonuje tego w momencie, gdy rozstrzyga się, czy zachodnia emancypacja kobiet będzie czymkolwiek więcej, niż anomalią historyczną. Zaangażował się po stronie, która sukcesywnie toruje islamowi drogę do zdominowania Europy i włączenia wszystkich jej mieszkańców w swoje piekło.

Kobiety stanowią połowę obywateli, ich głos może bez problemu zmienić dynamikę sytuacji. Jednak by tak się stało, konieczne jest między innymi, aby uświadomiły sobie, że dzisiejszy feminizm ich nie reprezentuje, lecz walczy przeciw nim. Wobec tego czas, by wydały na świat czwartą falę: odrzucającą marksizm i zdolną współpracować ponad podziałami ideologicznymi w celu zachowania zachodniej cywilizacji. Tej cywilizacji, której tak znienawidzone przez kulturowych marksistów, rzymsko-greckie i judeochrześcijańskie korzenie, pozwoliły idei emancypacji kobiet w ogóle zaistnieć. Jeśli tego nie zrobią, wszyscy możemy się obudzić w świecie, gdzie za samo sformowanie pragnienia wolności zostaniemy ukamienowani.

Comments

comments