Dyktatura paplania

Dyktatura paplania

czyli

o prawie do niewiedzy

Autor tekstu: Wookie

Gadaj, pisz, chlap jak najwięcej na lewo i prawo. Nie zastanawiaj się – pisz w emocjach. My chętnie ci je dostarczymy, a ty dostarczysz nam ruch na stronie i zasięg oddziaływania. Tak zdaje się mniej więcej brzmieć dewiza funkcjonowania social media. Jesteśmy zachęcani do tego, by wypowiadać się na każdy temat. Przewrotnie będę argumentował, że dobrze jest czynić inaczej. Wcale nie wszystko, co myślimy, koniecznie trzeba wypowiadać, ba – nie musimy mieć własnego zdania na każdy temat. A czasami nawet nie powinniśmy go mieć!

Cechą charakterystyczną polskiej (a coraz częściej chyba również światowej) polityki jest zarządzanie przez konflikt, o czym pisałem już w swoim wcześniejszym tekście. Jednym z najlepszych sposobów wywoływania konfliktów jest wprowadzenie do obiegu tematów wywołujących duże emocje i podkreślanie dwóch opozycyjnych stanowisk; wywołuje to wrażenie, iż są to jedyne stanowiska, jakie można zająć. Krytyka jednego z nich automatycznie stawia zatem krytykującego w roli zwolennika poglądu przeciwnego, ponieważ audytorium nie zdaje sobie sprawy z istnienia innych opcji. Jeśli przy rodzinnym stole skrytykujesz działania opozycji, od razu stajesz się w oczach interlokutorów zwolennikiem obozu “dobrej zmiany” – i na odwrót. Tenże duopol podsycany jest przez emocjonalne, konfliktogenne narracje, oraz tworzenie fejkowych informacji, które zaczynają żyć własnym życiem.

Podrzucając lub zadając społeczeństwu tematy dyskusji politycy wykorzystują niezbyt pozytywną cechy ludzkiego umysłu, która przejawia się w chęci posiadania poglądu na każdy temat. Szczególnie właśnie, gdy temat ten wywołuje duże emocje, jest dostatecznie ogólny i wydaje się być stosunkowo zdroworozsądkowy. Nie dziwi więc, że właściwie każdy ma sprecyzowane poglądy na temat właściwej taktyki gry ulubionej drużyny piłkarskiej, czy wychowania dzieci. Dziwić jednak może, że od czasu do czasu w tempie zastraszającym rośnie liczba ekspertów w tematach tak specjalistycznych, jak rynki finansowe czy katastrofy lotnicze.

Rozmawiałem niedawno ze znajomym, który zapytał mnie, co sądzę na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Pamiętam jego zafrasowanie, czy wręcz niedowierzanie, gdy oznajmiłem mu, że nie mam na ten temat sprecyzowanego zdania. Nie dlatego, żebym nie interesował się tym tematem – wręcz przeciwnie, sądzę, że przeczytałem na ten temat dużo więcej niż przeciętny obywatel. Wciąż jednak uważam, że mam za mało danych, szczególnie „pierwotnych”, by zająć jakieś zdecydowane stanowisko, którego mógłbym świadomie i racjonalnie bronić. Owszem, mam jakieś wątłe hipotezy, pewne przypuszczenia wydają mi się nieco bardziej prawdopodobne niż inne, ale nie uważam, żebym zobowiązany był je wypowiadać tylko dlatego, iż jest to wymuszone przez stan debaty. Myślę, że taka postawa jest dużo bardziej zasadna, niż wykłócanie się o kwestie kontaktu skrzydła z brzozą w wykonaniu dwóch osób, które nie potrafię podać nawet wzoru na pęd, nie mówiąc nawet o jakiejś głębszej wiedzy z zakresu materiałoznawstwa czy dendrologii. Kończy się to zwykle tak, że obie strony gadają bzdury, a każda z nich czerpie swoją siłę z bzdur opowiadanych przez drugą stronę.

A zatem: nie wiem. Zdanie, które częściej używane przyczyniłoby się do uczynienia naszej debaty dużo bardziej racjonalną. Dlaczego właściwie tak trudno powiedzieć nie wiem, nie mam zdania, muszę to jeszcze przemyśleć?

Wieczne ocenianie i sondowanie jest nieodłączną cechą naszego umysłu. Pierwsze kroki, żeby wyjaśnić ten fenomen, należałoby moim zdaniem skierować do psychologii ewolucyjnej. Nasze sądy są oczywiście budowane w dużej mierze w sposób uproszczony, zbudowane na stereotypach i heurystykach, ponieważ przyspiesza to rozumowanie, ułatwia szybką i zdecydowaną ocenę sytuacji. Mechanizm ten bardzo dobrze wyjaśnia podstawowe problemy ewolucyjne, przed którymi pomimo posiadania rozbudowanej kultury wciąż stajemy. Problemy te to choćby dobór partnera seksualnego, dobór współpracowników, poniekąd także uczenie się. Racjonalna ocena i kalkulacja każdego parametru rzeczywistości nie tylko prawdopodobnie przekroczyłaby możliwości obliczeniowe naszego umysłu, ale również naszym przodkom bardzo mocno wydłużyłaby proces podejmowania decyzji, co w niektórych przypadkach mogłoby okazać się wręcz zabójcze. Ale przecież sytuacje, na temat których się wypowiadamy, często wymagają bardzo szczegółowych analiz, zupełnie nieprzystających do wiedzy zdroworozsądkowej.

Z grubsza, w odniesieniu do naszego stanu wiedzy możemy wyróżnić cztery możliwości:

Wiem że wiem.

Wiem że nie wiem.

Nie wiem że wiem.

Nie wiem że nie wiem.

W przypadku wypowiadania się na skomplikowane tematy najczęściej mamy do czynienia – rzecz jasna – z możliwością czwartą. Nasz interlokutor nie tylko nie wie, że nie poznał ostatecznej prawdy, ale najczęściej nie wie o tym, ile jeszcze musiałby się dowiedzieć, żeby móc na dany temat wypowiadać się racjonalnie.

Obie strony politycznej barykady próbują namówić cię do opowiadania się po stronie ludzi, z którymi nie masz nic wspólnego, w oparciu o informacje, których w większości nie jesteś w stanie zweryfikować. Już samo to powinno być dobrym powodem, by do kwestii ostatecznego rozstrzygania skomplikowanych, choć medialnych kwestii podchodzić z dużym dystansem.

Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, być może do przyswojenia takiej podstawy zachęci go fakt, iż przyznanie się do własnej niewiedzy czyni bystrzejszym! Oczywiście wtedy, gdy będzie to punktem wyjścia do poszukiwania odpowiedzi, która niekoniecznie będzie prosta.

Zachęcam więc do porzucenia dyktatu paplania – nie musimy mieć poglądów na każdy temat. Im bardziej ogólny sąd, tym lepiej powinien być uzasadniony, nasze gadanie ma generować wyświetlenia i reprodukować obowiązujące narracje. Dlaczego godzić na rolę maszynki do terkotania?

Comments

comments