Firanki w wirtualnych oknach

Firanki w wirtualnych oknach

czyli

rzecz o socjologii prywatności

Autor tekstu: Wookie

Historia zasłyszana. Jeszcze do połowy ubiegłego wieku na niektórych wsiach była tradycja, która wymuszała brak zasłon w oknach. Żadna gospodyni, która chciała uchodzić za dobrze się prowadzącą, nie mogła sobie pozwolić na podejrzenia, że schowana za materiałem zazdrostek czyni rzeczy przynoszące zgubę jej duszy.

Na jednej z takich wsi miał gospodarstwo rolnik. Wraz z nim mieszkały dwie jego córki. Panny nieprzeciętnej urody szybko stały się obiektem zalotów różnorakich chłopków-parobków, którzy często niby przypadkiem zatrzymywali się podpatrzeć, korzystając z wiecznie odsłoniętych okien, co też śliczności porabiają.

Po pewnym czasie jednak nastolatki straciły cierpliwość i bez wiedzy i zgody ojca zamontowały w oknach firanki. Jak można się spodziewać szum na wsi nie do opisania. Na pewno mają coś do ukrycia! A ojciec gówniar nie potrafi upilnować! Zrobiły to w tajemnicy! Wstyd!

Dziewczyny stały się we wsi obiektem ataków, a ich ojciec – obiektem drwin.

Nie opowiadam tej krótkiej historyjki jednak, aby poznęcać się nad kołtuństwem i zaściankowym myśleniem – to byłoby zbyt proste, zresztą wielu zrobiło to już dawno lepiej. Chcę porozmawiać o prywatności.

W czasach przedcywilizacyjnych kategoria „prywatności” w ogóle nie istniała. Czynności fizjologiczne oczywiście były okryte w większości jakimś obwarowaniem, ale też nie ze względu na ochronę prywatności, tylko względy praktyczne. Jednak codzienne życie toczyło się wokół pracy i rozrywek kolektywnych; wszystko, co było tworzone, było tworzone z myślą o życiu zbiorowości. Dopiero cywilizacja wytworzyła pierwociny tego, co dziś nazywamy prywatnością. Zresztą, jak się zdaje, nie bez zasługi są tu także wielkie religie, które akcentowały powinność wstydu; wstyd zaś logicznie prowadzi do chęci „ukrycia”. Zachowywanie prywatności zaś, to właśnie „ukrywanie” pewnych rzeczy przed sferą publiczną.  Za sprawą religii powstały też wzorce samotnej kontemplacji oraz ascezy, co później miało swoje odbicie chociażby w zeświecczonym już obrazie samotnego naukowca-geniusza.

Jednak, przynajmniej w pewnej mierze, po okresie rozkwitu kategorii „prywatności”, przy pomocy nowych mediów znów się cofamy w jej ochronie. Na filmwebie możemy na bieżąco informować znajomych jakie obejrzeliśmy filmy, liczne aplikacje zliczą jakie piosenki i ile razy przesłuchaliśmy, snapchat zachęca do dzielenia się „niezwykłymi chwilami” z naszego życia.

Powie ktoś: wszystko się zgadza, ale to przecież my, nie indagowani przez nikogo, decydujemy co chcemy udostępniać i o czym chcemy informować. Oczywiście, tylko jeśli informowanie o wszystkich naszych krokach stanie się normą, jeżeli wszyscy zdecydujemy się odsłonić swoje okna, to ten, kto pierwszy kupi firanki, stanie się odmieńcem. Z wolnej woli większości powstaje norma.

Nie prowadziłem badań na ten temat, ale z własnej obserwacji mam wrażenie, że wzorce prywatności jednak się w ciągu kilku ostatnich lat zmieniły. Po pierwsze, coraz więcej osób korzysta z ukrycia swoich profili przed nieznajomymi, ograniczając zasięg do znajomych. Po drugie, ku pewnemu zaskoczeniu, mam wrażenie, że swoją prywatność znacznie lepiej chronią dzieci. Kilka lat temu, gdy dominowała jeszcze Nasza Klasa, wrzucanie dziesiątków zdjęć było na porządku dziennym.

Dziś na profilach młodzieży często wisi ledwie jedno zdjęcie profilowe. Wyjątki się zdarzają, a ochrona swojego wizerunku w internecie, jak mi się wydaje, z trudem przedostaje się na wieś – by zakończyć temat klamrą. Jednak po boomie „publikuj o sobie wszystko!” przychodzi, mam wrażenie, opamiętanie.

Comments

comments