Kozacki poker

Kozacki poker

czyli

porozumienie ponad podziałami

Autor tekstu: Krzysztof Sowiński

Największym sąsiadem Polski na wschodzie jest Ukraina. Kraj dzielący z nami sporą część bolesnych doświadczeń historycznych, z których najważniejszym i wciąż aktualnym jest sąsiedztwo z Rosją. Rosją, która okupuje aktualnie sporą połać Ukrainy, wykrwawia ją w wojnie domowej, a przy naszej granicy trzyma taktyczne głowice jądrowe. Dla pełniejszego kontekstu warto dodać, iż regularnie powracającym motywem przewodnim rosyjskich ćwiczeń wojskowych jest zdetonowanie głowicy jądrowej nad Warszawą.

W tych okolicznościach potrzeba współpracy miedzy Polską a Ukrainą staje się aż nazbyt oczywista. W naszym interesie jest, by Ukraina finalnie wyzwolona z rosyjskiej strefy wpływów wznowiła integrację z łacińską cywilizacją. Proces ten już kiedyś zachodził, gdy ukraińskie ziemie stanowiły część składową Rzeczypospolitej Obojga Narodów, został zaś przerwany przed trzema wiekami przez rosyjskie zabory.

W naszym wspólnym interesie jest, by Ukraina została członkiem struktur obronnych NATO. Poprzez uczestnictwo w tym pakcie nastąpi przesunięcie rubieży sojuszu z Bugu na stepy, a tym samym zmniejszy się szansa anihilacji dotychczasowej strefy buforowej, jaką jest Polska. W interesie samej Ukrainy leży natomiast wyrwanie się z zabójczego uścisku rosyjskiej autokracji, przez którą jest ona krajem cywilizacyjnie zapóźnionym o całe dekady.

Lepszej gwarancji na trwałą ochronę przed Rosją, aniżeli sojusz z amerykańskim supermocarstwem, Ukraina nie znajdzie. Z protekcjonistycznego punktu widzenia, bliska współpraca z Polską jest najlepszą szansą tego państwa na gospodarczą transformację i na uniknięcie neokolonizacji przez prężne gospodarki państw zachodnich. Dla Polski Ukraina zintegrowana z zachodnimi strukturami byłaby wręcz wymarzonym uczestnikiem budowanego przez nas bloku „Międzymorza”, pozwalającego państwom naszego regionu skutecznie bronić przed wspomnianym zagrożeniem. W ostateczności inwestycje w rozwój Ukrainy i napływ ukraińskiej emigracji zarobkowej stanowią niepowtarzalną szansę na rewitalizację polskiej gospodarki.

Z rosyjskiej perspektywy utrata zwierzchności nad Ukrainą to katastrofa. Kraj ten stanowi  w rosyjskiej narracji historycznej macierz państwowości  (Ruś Kijowska), zaś w powszechnej świadomości Rosjan – integralną część imperium. O ile Rosja może wiarygodnie kontynuować swoją narrację bez kontroli nad Polską, o tyle bez Ukrainy staje się to niemożliwe. Doniosłość i implikacje tego stanu mają daleko idące konsekwencje, zarówno dyplomatyczne jak i wewnętrzne.

Z perspektywy dyplomatycznej Rosja bez Ukrainy traci wiarygodność wobec aktualnych protektoratów (takich jak Białoruś), jak i państw potencjalnie zainteresowanych ponownym zacieśnieniem stosunków (takich jak Kazachstan). Odtworzenie strefy wpływów Związku Radzieckiego stanowi podstawowy cel rosyjskiej dyplomacji od czasu przejęcia sterów tego kraju przez Włodzimierza Putina. Realizacja go to postawa w dążeniu do utrzymania mniej więcej równorzędnych stosunków z Stanami Zjednoczonymi jak i Chinami. Z racji na pogarszający się nieustannie stan gospodarki rosyjskiej i problemy społeczne trawiące ten kraj czas działa na niekorzyść Kremla. W miarę słabnięcia więzów z swoimi protektoratami Rosji będzie coraz trudniej przeciwdziałać postępowi tego procesu.

Doniosłość kwestii ukraińskiej uwidacznia się w pełni, gdy przyjrzymy się wewnętrznej polityce państwa rosyjskiego. Ideologiczną podstawą jego działań jest etos Wielkiej Rosji, sięgający od złamania Tatarów po Wielką Wojnę Ojczyźnianą, czyli zwycięstwo nad nazistowskimi Niemcami. Narracja ta, płynnie asymilująca propagandę państwową imperium carskiego oraz bolszewickiego, przedstawia Rosję jako kraj o szczególnym posłannictwie historycznym. Właściwym określeniem byłby tutaj: imperialny mesjanizm. Rosja posiada historyczną misję budowania imperium celem pełnienia swojego posłannictwa stania na straży cywilizacji oraz chrześcijaństwa. Cywilizacja zachodnia oraz zachodnie chrześcijaństwo zostają tu przedstawione jako zdemoralizowane i dekadenckie. Idee humanitarne i demokratyczne spotykają się z szczególnym potępieniem i zostają przeciwstawione zdrowej i witalnej autokracji. Ostatecznym punktem odniesienia w całym życiu społecznym i państwowym jest car, cezaro-papistyczny (łączący władzę świecką i duchową) władca absolutny. Przywódcy bolszewiccy, tacy jak Lenin i Stalin, wpasowują się w tą wizję. Wątek mesjanizmu narodowego Rosji ściśle przeplata się z retoryką panslawizmu i braterstwa wszystkich Słowian oraz ludów im „pokrewnych” (czytaj: znajdujących się w zasięgu rosyjskiej strefy wpływów). Zachód, a wraz z nim Polska, to wrogie siły działające na szkodę świętej Rosji i dobrych Rosjan.
Narracja ta dość skutecznie przemawia do przeciętnego Rosjanina, dając mu silne poczucie dumy narodowej i utwierdzając w konieczności ponoszenia kolejnych ofiar na rzecz Wielkiej Rosji. Tym samym stanowi absolutną podstawę utrzymania kontroli nad narodem, de facto coraz bardziej zubożałym i trawionym przez liczne patologie. Pokrótce wymienić tu można alkoholizm, narkomanię, ujemny przyrost naturalny, bezdomność, w tym jedną z największych na świecie bezdomności dzieci, silne dążenia separatystyczne, postępującą islamizację, skrajne nierówności społeczne i właściwe każdej autokracji wszechobecną korupcję i nepotyzm.

Stąd też utrata Ukrainy, matecznika państwowości rosyjskiej i najbliższego z bratnich narodów słowiańskich oznacza całkowitą kompromitację retoryki serwowanej Rosjanom przez Kreml. Wobec regresu budowy imperium znika uzasadnienie dla wszystkich poświęceń ponoszonych przez Rosjan, a tym samym wybuch społecznego niezadowolenia staje się nieuchronny. Dodatkowym czynnikiem niekorzystnym dla Kremla jest istnienie  demokratycznej opozycji, która mimo ciągłych prześladowań i mordów politycznych sukcesywnie wzrasta w siłę. Jeśli Rosjanie będą skłonni słuchać demokratów, elity władzy Rosji zostaną zmiecione z powierzchni ziemi i kraj czekać będzie głęboka transformacja polityczna. Zważywszy na to, zrozumiałą jest determinacja Kremla w kwestii ukraińskiej. Zajęcie Krymu i faktyczne przejęcie kontroli nad wschodnią Ukrainą stanowią doraźne środki utrzymania wiarygodności władzy na użytek wewnętrznej propagandy. Czy pozostanie ona skuteczną – zależy od dalszego rozwoju sytuacji.

Z punktu widzenia Polski zagrożenie rosyjską ekspansją nie jest tak oczywiste, jak na Ukrainie. Liczne głosy postulujące neutralność Polski w obecnym konflikcie wiążą się z naiwnym przekonaniem, że Rosja pochłonąwszy ponownie swego zbuntowanego wasala pogrąży się w leniwym letargu, nie zagrażając naszemu krajowi. Jest to fundamentalnie błędne przekonanie, zarówno w świetle celów rosyjskiej dyplomacji / etosu propagandowego, jak i z racji geopolitycznego położenia naszego kraju. Polska, czy tego chcemy, czy nie, stanowi swoisty środek ciężkości całego regionu. Tam, gdzie przynależy nasz kraj, tam ciążą wszystkie państwa ościenne. Kto kontroluję Polskę, ten kontroluje całe Międzymorze. Jak długo Polska pozostaje w strukturach NATO i Unii Europejskiej, lub jej przyszłego sukcesora, tak długo wszystkie pomniejsze państwa ościenne dążyć będą ku tym strukturom. Póki co, jedynymi z nich, które nie dopełniły tego procesu są Ukraina i Białoruś. W przypadku obydwu tych państw tendencja dążenia ku zbliżeniu z Polską, a przez z nią z Zachodem, jest widoczna. Jeśli Ukraina odniesie sukces, nieuchronnie w jej ślady pójdzie Białoruś, a wraz z tym zakończy się nieodwracalnie epoka rosyjskiego imperializmu.

Władze na Kremlu doskonale zdają się sprawę z tego mechanizmu i aktywnie starają się przeciwdziałać zbliżeniu polsko-ukraińskiemu. Najbardziej oczywistym przejawem tych działań jest podsycanie resentymentów historycznych. W przypadku relacji polsko-ukraińskich kwestią najtrudniejszą dla Polaków jest rzeź wołyńska i banderyzm, dla Ukraińców zaś kompleks postkolonialny i dalekie od ideału traktowanie ludności ukraińskiej przez polskie władze w I i II Rzeczpospolitej. Rosyjska propaganda w obydwóch krajach cynicznie rozgrywa te wątki, korzystając głównie z kolportowanych w internecie fałszywych newsów. Przykładem na „użytek” strony ukraińskiej była sławetna fałszywa wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy o konieczności odzyskania Lwowa przez Polskę. W Polsce zaś jest to rozdmuchiwana do granic absurdu skala neobanderyzmu na Ukrainie przy równoczesnym propagowaniu maniery nazywania krytyków tego ruchu rosyjskimi szpiegami. Siłą rzeczy rodzi to silną reakcję nacjonalistyczną, która to następnie w podobnie wyolbrzymiony sposób zostaje przedstawiona drugiej stronie. W natłoku emocji i dezinformacji giną głosy nawołujące z obydwóch stron do pojednania i spokojnej, uczciwej oraz rzetelnej debaty historycznej. A bez niej trwałe zbliżenie i porozumienie między naszymi narodami nie będzie możliwe.

O potrzebie takiej debaty świadczy fundamentalne niezrozumienie wzajemnych postaw, szczególnie w kontekście banderyzmu. W ukraińskiej świadomości UPA (Ukraińska Armia Powstańcza, formacja odpowiedzialna za rzeź wołyńską) to przede wszystkim bojownicy narodowowyzwoleńczy. W warunkach wojny z Rosją o niepodległość jest naturalnym, że wszelcy takowi historyczni bojownicy wylądują na sztandarach. Tak też dzieje się na naszych oczach. Dla strony polskiej ten mechanizm nie jest zrozumiały, podobnie jak brakuje świadomości, iż skala mordów na Polakach jest mało znana przeciętnym Ukraińcom. Słowa te należy skierować przede wszystkim do naszych nacjonalistów, jako iż oni mają tutaj sporo do powiedzenia w temacie. Sprzeciw wobec zbliżenia z Ukrainą płynie głównie z nich strony, i w skali medialnej jest czynnikiem nie bez znaczenia. Oburzenie i gniew względem czczenia ludzi, którzy bestialsko zamordowali ponad sto tysięcy naszych rodaków, są zrozumiałymi reakcjami. Jednak winna podążyć za nimi stosowna refleksja.

Po pierwsze, jak wspomniano, świadomość skali zbrodni banderowców jest u Ukraińców niewielka. Z perspektywy przeciętnego mieszkańca Lwowa i Kijowa byli to przede wszystkim żołnierze walczący o wolność Ukrainy przeciw Sowietom. Emfaza ta wrasta szczególnie wobec tego, iż Sowieta po raz kolejny karabinem łomocze w ich drzwi. W tych warunkach i wobec braku lepszych bohaterów całkowite odrzucenie kultu UPA jest dla strony ukraińskiej zwyczajnie niemożliwe.

Po drugie, Ukraina, podobnie jak w swojej walce przeciw Sowietom w przeszłości, tak też i dziś jest w głównej mierze osamotniona. W tych warunkach następuje daleko idąca radykalizacja postaw, w tym siłą rzeczy dopuszczalnych metod działania. Nie usprawiedliwia to zbrodni sprzed siedmiu dekad ani dzisiejszego kultu sprawców, jednak tłumaczy mechanizm stojący za tym zjawiskiem. W momencie walki o przetrwanie mało kto zaprząta sobie głowę niuansami moralnymi. Jakkolwiek godne potępienia by to było, taka jest rzeczywistość.

Po trzecie, o ile dziś neobanderowcy stanowią mniejszościową frakcję na Ukrainie, może się to zmienić. W Ukrainie osamotnionej na arenie międzynarodowej, pokonanej przez Rosję i trwale ogołoconej z sporych połaci ziem postawy ultranacjonalistyczne znajdą znacznie lepszy grunt niż teraz. Mechanizm tworzenia się masowego poparcia dla totalitarnych ruchów wskutek narodowego poniżenia, biedy i bezrobocia jest nam dobrze znany z lat trzydziestych XX wieku. Ukraina złamana i poniżona, mając już teraz ruch banderowski, będzie praktycznie skazana go powtórzyć.

Z perspektywy rosyjskiej ten stan jest bardzo pożądany. Prawdziwie neobanderowska Ukraina to twór, który w sprzyjających okolicznościach Rosja będzie mogła spacyfikować i anektować nawet przy wsparciu środowiska międzynarodowego. Byłoby to dobitne potwierdzenie cywilizacyjnej misji świętej Rosji, po raz kolejnej ratującej świat od faszystów. Ale także permanentny gwóźdź do trumny dobrych relacji polsko-ukraińskich w dalszej przyszłości. Jeśli bowiem ostatnie słowo w nowożytnej historii Ukrainy należeć będzie do neobanderowców, ich etos i wizja staną się integralną częścią ukraińskiej tożsamości narodowej.

Jakkolwiek trudne i bolesne byłoby zbliżenie z Ukrainą, jest ono konieczne z punktu widzenia interesu narodowego obydwu nacji. Jest to także warunkiem trwałego zablokowania rosyjskich aspiracji imperialnych i zmuszenia Rosji do politycznej transformacji na wzór Niemiec po drugiej wojnie światowej. Podobnie, jak to było z Prusami i ich dalszymi ewolucyjnymi fazami w postaci kolejnych Rzesz Niemieckich, współpraca pomiędzy Polską a autokratycznym sąsiadem o aspiracjach imperialnych wdrukowanych w etos państwowy była niemożliwa. Normalizacja stosunków polsko-niemieckich stała się realna i nastąpiła dopiero wtedy, gdy Niemcy zostały zmuszone do głębokiej transformacji i zbudowania nowego etosu, tym razem demokratycznego. Casus Rosji jest identyczny. I tym razem, po raz pierwszy od dawna, to od Polski zależy, w którym kierunku zamielą żarna historii.

Comments

comments