Łotr 1 jako „film idealny”

Łotr 1 jako „film idealny”

czyli

Jackie Chan i Bob Marley ratują świat

Autor tekstu: Bart

Uwielbiam Gwiezdne Wojny. Kocham je miłością bezmyślną od pierwszego wejrzenia w kinie Jubilat w Głogowie, jakoś w połowie lat 80. najgorszego wieku w historii ludzkości.

To tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał mi zarzucić przejście na ciemną stronę Mocy.

Nie chcę się tu znęcać nad logiką scenariusza czy zgodnością z wiedzą naukową. Raz, że byłoby to wyważanie otwartych na oścież drzwi, a dwa, że nie tylko za te nieścisłości kochamy Star Wars 😉

Rogue One nakłonił mnie jednak do innych przemyśleń. Swoją drogą – dlaczego akurat łotr, a nie ladaco lub rzezimieszek, czy huncwot ? 😉


Pomyślałem, że może dać tu ostrzeżenie o spoilerze. No ale bez przesady, co można zaspoilerować w Gwiezdnych Wojnach? 🙂

Chociaż…


Hollywood jest w pewnym sensie jak Napoleon. Bonaparte ponoć stwierdził, że do wygrania wojny niezbędne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i pieniądze. W Hollywood tak samo podchodzi się do superprodukcji. Mają one na siebie zarobić oraz wyżywić całą rzeszę ludzi, od reżysera po najdrobniejszego statystę. W tym celu musi je obejrzeć możliwie największa ilość ludzi. Ludzi o różnych gustach i doświadczeniach, którym różne rzeczy się podobają. A już najbardziej im się podoba to, co wcześniej widzieli.

Taki inżynier Mamoń „na skalę globalną”, by zacytować też inny film z udziałem Maklaka (wiecie jaki? To piszcie w komentarzach 🙂 ).

Podoba im się również, jeśli połechce się ich ego. Mile widziane są ukłony w stronę tradycji narodowej czy wpływowej subkultury. Łotr 1 wszystko to robi perfekcyjnie. Poniżej zamieszczam listę paru tylko odniesień, które mi się nasunęły podczas seansu. Od najbardziej oczywistych aż po dość karkołomne – ale to zostawiam na koniec.

Zacznę jednak od dygresji związanej z inną (również przeze mnie uwielbianą) serią filmową. Obcy – mamy tam trzy doskonałe filmy i czwarty gratis (już nie liczę rozmaitych pobocznych projektów). Pierwszy to po prostu porządne SF, ale w każdym z następnych można się doszukać czegoś więcej. Są swego rodzaju zwierciadłem, w którym odbijają się lęki i fascynacje ówczesnego „ju es end ej”.

Aliens to miód na oko (nie serce, bo w końcu to film 😉 ) typowego samca alfa. Tak, wiem – ostatecznie kobieta okazuje się owym archetypowym samcem. Ale to całe nasycenie bronią (swoją drogą, niezły oksymoron: broń ofensywna 😉 ), militaryzmem, siłą fizyczną… Mamy koniec lat 80. najgorszego wieku. Zimna wojna ma się całkiem nieźle. Obie strony nieformalnego konfliktu prężą muskuły. Druga część Tetralogii wpisuje się idealnie w ten klimat.

Akcja trzeciej części ma miejsce w więzieniu. Początek lat 90., wychodzą na jaw rozkosze komunistycznego raju, świat dowiaduje się o łagrach i innych sowieckich atrakcjach… Film odpowiada na nastroje społeczne.

Czwarta część to już schyłek najgorszego z wieków. Inżynieria genetyczna, możliwości i zagrożenia z nią związane.

To wszystko tak w skrócie, bo o innym filmie chcę tu gadać 🙂 Jednakowoż zjawisko jest takie samo. Film skierowany do przysłowiowego odbiorcy masowego jest niewolnikiem własnego zasięgu i własnego rozmiaru. Chcąc zaistnieć, film musi trafić do ilości widzów na tyle dużej, by potężne nakłady na jego produkcję dały jakiś profit. Dlatego też musi być w pewnym sensie odbiciem swoich czasów. Choćby i ukrytym pod otoczką SF.

Chiny to potężny i chłonny rynek. O ile w „starych” Gwiezdnych Wojnach filozofie Wschodu były ledwie zarysowane, głównie w postaci Mistrza Yody, to tu mamy po prostu mnicha wyjętego żywcem z klasztoru Shaolin. Po mojemu – jest to ukłon w stronę ogromnej potencjalnie chińskiej widowni. Co więcej, poniżej Chirrut i Jackie Chan. Gdyby tego drugiego przebrać i ostrzyc, to mamy wręcz kalkę postaci odgrywanych przez kultowego aktora mojego pokolenia.

rogue chirrut jackie

To zresztą nie jest jedyne popkulturowe skojarzenie, jeśli wziąć pod uwagę okulistyczną przypadłość Chirruta.

rogue chirrut blind

Chirrut ma przyjaciela. Kiedy pierwszy raz pojawił się na ekranie, niemal poczułem zapach pewnego ziela i zanuciłem Buffalo soldier.

rogue baze marley

Ale to tylko dopóki nie zaczął używać swego wypasionego rozpylacza śmierci. Wówczas to skojarzenie zostało wyparte przez inne. Również popkulturowe.

rogue maze aliens

Już wiadomo skąd mi się wzięli Obcy na początku tego wpisu? 🙂

Niestety, ci dwaj kumple giną w walce, jak i cała ekipa. Zatem patrzcie na nich uważnie. To są ostatnie godziny ich życia. Nie sądzę, żeby akurat Kanał Wajdy był tu inspiracją Ale fakt, iż  fraza: many Bothans died to bring us this information była kamieniem węgielnym Łotra, może i takie skojarzenie nasunąć. Nawet jeśli ten kamień jest dość kruchy 🙂 Ale o tym może następnym razem.

Mamy zatem wojowniczego rastafarianina, mnicha z Azji, kobietę, wszelkie kolory skóry… Coś mi jednak cały czas nie pasowało. Potem odgadłem, co to było. Byli wąsaci, brodaci, ogoleni, z dredami – ale nikt nie miał pejsów. Być może to niedopatrzenie zostanie naprawione w drugim prequelu, o ile tylko producenci nie pójdą z torbami po procesie o antysemityzm 😉

Idźmy dalej.

Cały epizod w mieście Jedha to istna kopalnia nawiązań, ba – oczywistych cytatów z innych filmów i z naszej rzeczywistości. Na początek dostajemy robota, który jest w naturalny sposób kuzynem C3PO (przypomina o tym swoim zamiłowaniem do obliczania prawdopodobieństwa rozmaitych zdarzeń) – bo w końcu to Gwiezdne Wojny. K-2SO nie jest jednak taką pierdołą jak jego złocisty odpowiednik. Jest sarkastyczny i ma poczucie humoru. Czyżby TARS z Intelrstellar? Z twarzy co prawda TARS jest „podobny zupełnie do nikogo”, ale osobowość dość zbliżona.

rogue k2 tars

K-2 czytał też zapewne Asimova, gdyż stosuje się do słynnych praw robotyki. A i C3PO moralność nie była obca, co widać podczas spotkania z Ewokami (I beg your pardon, General Solo, but that just wouldn’t be proper).

To są Gwiezdne Wojny, jak się wyżej rzekło, zatem mamy i mrugnięcie okiem do fanów. Pamiętacie gościa z niewyjściową facjatą i wyrokami śmierci w 12 systemach, z kantyny Mos Eisley? No to łatwo znajdziecie go w Łotrze. Zaraz obok sceny łapanki kojarzącej się nieuchronnie (przynajmniej w Europie) z okupacją hitlerowską. Takich smaczków jest więcej, nie będę psuł wam zabawy odkrywania ich.

Z kolei w scenie ataku rebeliantów na transport kryształów kybru (tłumaczenie moje, w kinie nie patrzyłem na napisy i nie mam pojęcia, jak przełożyli kyber cristal) dostajemy wiadomości telewizyjne rodem z Al Jazeery. Jest transporter opancerzony osłaniany przez marin…, ee, szturmowców; jest klimat walk miejskich. Kłania się Karbala, wszelkie doniesienia o atakach terrorystycznych, a także – powstanie warszawskie.

Przejdźmy do bitwy o Scarif. Kojarzy się wam z czymś scena, gdy szturmowcy wychodzący z koszar zostają zaraz po otwarciu włazu skoszeni huraganowym ogniem czekających na nich rebeliantów? Nie? Podpowiem.

rogue ryan 1

Nawiązań do Szeregowca Ryana jest tu więcej. Czekałem na kogoś z pejsami i faktycznie nie ma nikogo takiego. Ale jest rebeliant z charakterystycznym wąsikiem. Zupełnie jak ten poniżej.

rogue wąsik

Czyli pozwu nie powinno być 😉

Niedługo potem, po przybyciu imperialnych posiłków, rebelianci są dziesiątkowani w drodze na plażę. Strzały oddawane do AT-AT nie dają rezultatu. Nagle kto przybywa? Tank busters!

Swoją drogą, na Scarif AT-AT jest dużo łatwiej zniszczyć tutaj, niż potem na Hoth. Widocznie Imperium udoskonaliło po tym incydencie następną serię maszyn kroczących 😉

Tu dopisek! Kolega z najlepszego forum filmowego na świecie zauważył, że maszyny na Scarif były typu AT-ACT – słabiej opancerzone niż AT-AT.

Potem mamy scenę wspinania się po wysokiej okrągłej stacji dysków. Czy jak to tam nazwać. Wraz ze skakaniem na nią. Przychodzi na myśl MI: Ghost Protocol. Zwłaszcza, że podtytuł kolejnej odsłony serii MI to… Tak, zgadliście. Rogue Nation.

rogue mi

Przed nami ostatnie z tych w miarę normalnych porównań. Ginie Chirrut. Maze, gotowy na śmierć, idzie śmiało w stronę wrogów likwidując jednego po drugim, aż w końcu (za trzecim podejściem) sam ginie.

rogue boromir

W sumie to Maze’a powinien grać Sean Bean. On niemal zawsze ginie. I to nie byle jak.

Na koniec skojarzenie chyba najmniej oczywiste – i bardziej na poważnie. Dla niektórych może okazać się obrazoburcze, dla innych zbyt klerykalne.

Osią filmu jest wątek ojca Jyn, który przystaje na współpracę z Imperium przy budowie jego zabójczej broni. Wie bowiem, że nie jest niezastąpiony – choć jest obecnie najlepszy – w tym, co robi. Gwiazdę Śmierci najwyżej zaprojektuje ktoś inny. Pozorując lojalność wobec Imperium i faktycznie konstruując Gwiazdę Śmierci dokonuje sabotażu, który w przyszłości pozwoli Rebelii zniszczyć kosmiczną stację bojową.

Zarazem jednak nie tylko sam ginie, ale też ginie wiedząc, że pamięć o nim zaginie razem z nim. Nie może powiedzieć niczego nikomu oprócz swej córki, której nikt nie uwierzy. Zostanie uznany za zdrajcę i służalca Imperium. Zginąć za Sprawę – to jedno. Ale zginąć za Sprawę, kiedy wszyscy inni walczący o nią nic o twoim poświęceniu nie wiedzą – to w moim odczuciu coś znacznie gorszego. I trudniejszego.

Tu przychodzi mi na myśl papież Pius XII – „papież Hitlera”, jak go określa lewica. Mógł przeciwstawić się jawnie niemieckiemu reżymowi i powiedzieć otwarcie, że Kościół go potępia. Dalsze wypadki nie są trudne do przewidzenia. Pius XII w niedługim czasie by „abdykował”, a potem ktoś by mu pewnie popełnił samobójstwo. Watykan zostałby wcielony do sojuszniczych z Niemcami Włoch i nie byłoby mowy o ratowaniu tam Żydów.

Pozostając na swojej pozycji papież mógł, pozornie tolerując Hitlera, działać na rzecz ochrony jego ofiar. Z pewnością domyślał się, jak zostanie osądzony po wojnie przez opinię publiczną. Nie mógł jednak niczego wyjawić, gdyż cały plan się na tym zasadzał. Ratował setki żyć kosztem swojego dobrego imienia.

Ktoś mi może zarzucić, że plotę farmazony, więc oznajmiam, że nie jestem sam. Link nie prowadzi do żadnej prawicowej strony, jak by co. Zresztą ostrzegałem, że porównanie będzie karkołomne 🙂


Łotra 1 oglądało mi się przepysznie. Z pewnością trochę Mamonia we mnie siedzi. Cudzysłów w tytule wpisu nie jest kpiną, lecz wskazaniem na to, że słowa „film idealny” miały być tu wzięte pod nieco inny magiel. Idealny pod względem osiągnięcia sukcesu kasowego. Jeśli przy tym pozostaje doskonałym widowiskiem i ciekawym epizodem z historii uniwersum Star Wars – tym lepiej.

Nie pisałem tego na siłę. Nie doszukiwałem się nawiązań i inspiracji. Same mi się nasunęły. Wszystkie spisałem w pięć minut po seansie. Tu je tylko rozwinąłem. Zdaję sobie sprawę, że w większości filmów takie nawiązania się pojawiają, ale skoro ktoś taki jak ja, kto nieczęsto analizuje filmy, lecz woli się nimi cieszyć, zauważył ich aż tyle w filmie Łotr 1, to coś chyba jest na rzeczy. Nie miałem na celu „zjechania” filmu, lecz zwrócenia uwagi na to, jak się filmy dzisiaj (może świadomie, może nie) tworzy.

Jednego jestem pewien: do Łotra 1 jeszcze nie raz powrócę.

Comments

comments

Autor wpisu: Bart

Naczelny czasu traciciel