Towarzystwa Wzajemnej Adoracji atakują

Towarzystwa Wzajemnej Adoracji atakują

czyli

o co chodzi w kampaniach społecznych?

Autor tekstu: Antoni Walicki

Chodziłem kiedyś na zajęcia z dziennikarstwa. Nauczyciel prowadzący przekazał nam pewną uniwersalną radę: zanim zaczniesz pisać, pomyśl, kto będzie odbiorcą. Od siebie dodałbym też, że należy zastanowić się, jaki właściwie efekt ma przynieść nasz artykuł. Zdaje się, że to samo powinno dotyczyć kampanii społecznych, które jeden z autorów piszących tego bloga nazywa przekonywaniem przekonanych za publiczne/cudze pieniądze. Niewątpliwie coś w tym jest, przynajmniej w przypadku wielu kampanii czy innych spotów promujących cośtam, które zdarzyło mi się zobaczyć.

Środowiskom wypuszczającym je w świat zdarza się mawiać, że skierowane są „do społeczeństwa”. Zazwyczaj mają to społeczeństwo do czegoś przekonać lub wywołać dyskusję na jakiś ważny dla owego społeczeństwa temat. W pierwszym przypadku problem polega na tym, że społeczeństwo składa się z różnych grup, które na różne sposoby odbierają ten sam przekaz, a według popularnego powiedzenia: jeśli coś jest do wszystkiego, to znaczy, że jest do niczego. W drugim przypadku należałoby zadać pytanie, czy rozpętana dyskusja przysłuży się czemuś konstruktywnemu, czy raczej wygeneruje wzrost poziomu złych emocji i sprawi, że kolejne osoby i środowiska znienawidzą się nawzajem serdecznie. Oczywiście deklarowane cele nie zawsze muszą pokrywać się z rzeczywistymi. W końcu mało kto przyzna otwarcie, że celem jego działań jest znalezienie sobie nowych wrogów, ponieważ głośni i agresywni wrogowie powodują, że jak za dotknięciem magicznej różdżki zjawiają się waleczni obrońcy, gotowi na przykład sypnąć groszem w ramach wsparcia jakiejś mało znanej dotychczas fundacji lub zagłosować na kogoś w najbliższych wyborach.

A oto dwie kampanie (i spot promujący wydarzenie), które zwróciły moją uwagę w ostatnim czasie.

Kampania „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”, wypuszczona jakiś czas temu przez Fundację Mamy i Taty. Jak zapewne Szanowni Czytelnicy pamiętają, króciutki film spowodował niewiarygodnie gwałtowną burzę w mediach oraz rozmowach prywatnych. Oto zadbana, elegancka kobieta sunie przez swój zadbany, elegancki dom z równie zadbanym i eleganckim ogrodem i melancholijnym tonem wspomina wszystkie swoje życiowe sukcesy: specjalizację, karierę, wybudowanie domu i podróż do Tokio. Na koniec dodaje, że nie zdążyła zostać mamą i żałuje. Burza wywołana spotem bardzo ucieszyła członków fundacji – jeśli wierzyć temu, co opowiadali w wywiadach. W skrócie: mogliśmy się dowiedzieć, że kampania wzbudza duże emocje, bo temat ważny i bliski wielu ludziom i że powinniśmy się z tego cieszyć, ponieważ debata przyczyniła się do refleksji nad miejscem macierzyństwa w życiu i sprawiła, że zaczęliśmy mówić o powodach odkładania go na święty nigdy. Co do ważności tematu, trudno się nie zgodzić, warto natomiast przyjrzeć się bliżej, cóż to za debatę i skutki wywołał słynny spot.

Jeśli uwierzyć deklaracjom fundacji, większość ludzi oburzonych tym, że kampania obraża kobiety, które świadomie rezygnują z macierzyństwa, sprowadza kobietę do roli matki, nie uwzględnia fatalnej sytuacji ekonomicznej i braku stabilizacji wielu rodzin. Niepotrzebnie przy tym hałasują, ponieważ kampania nie jest skierowana do nich.

No dobrze. To zastanówcie się teraz, ile znacie potencjalnych adresatek tej kampanii. To znaczy eleganckich, zamożnych kobiet, którym przysłowiowy zegar biologiczny zaczyna tykać, a które wciąż odkładają decyzję o macierzyństwie z powodu niekończącej się budowy domów i zagranicznych podróży. Wróć! Ile takich kobiet znacie naprawdę?

Powody, dla których niektórzy ludzie nie mają dzieci, chociaż chcieliby, a przynajmniej rozważają taką opcję, często są bardzo prywatne, a nierzadko bolesne i mało kto zwierza się z nich natarczywie wypytującym natrętom. Ponieważ poczucie prywatności sprawia, że większość  nie trąbi na prawo i lewo o latach przykrego, nieskutecznego leczenia, problemach z płcią przeciwną czy kolejnej nieudanej próbie powołania na świat potomka, a brak asertywności czy też czasami minimum kultury osobistej nie pozwala udzielić odpowiedzi, jakiej naprawdę by się chciało lub wręcz słynnej riposty wujka Stefana, część ludzkości pozostaje w głębokim przeświadczeniu, że otaczają ją tabuny rozkapryszonych singielek i młodych par, które w nieskończoność odkładają założenie rodziny z powodów wyciągniętych z rzyci.

Nie ulega wątpliwości, że takie osoby istnieją, chociaż nie w takich ilościach, jak w wyobraźni fanów spotu. Teraz przypomnijcie sobie, ile z nich po obejrzeniu filmu stwierdziło: tak, to prawda. Zaraz odstawiam antykoncepcję, przestaję budować kolejne domy, starać się o stutysięczny awans, latać na weekendy do Tokio i Dubaju i natychmiast biorę się za powiększanie rodziny, zanim będzie za późno.

Stawiam na to, że w przypadku większości z Was, liczba takich osób wyniesie zero. Młode kobiety, które rzeczywiście nie widzą siebie w ciąży czy z małym dzieckiem teraz lub w ogóle, czy autentycznie brzydzące się wizji pieluch, raczej nie zmienią zdania z powodu obejrzenia smętnego klipu. Kto więc i jak zareagował na to coś? Oto parę moich obserwacji.

Nieliczne rzeczywiście życzliwe, zatroskane osoby uwierzyły, że kampania naprawdę skierowana jest do licznych młodych kobiet odkładających macierzyństwo z powodu robienia kariery i te kobiety, proszę państwa, naprawdę obejrzą ten filmik i wszystko zrozumieją. Urodzą dzieci w odpowiednim czasie i będą żyły długo i szczęśliwie. Zapewne także z jakimiś ojcami swoich dzieci, których istnienie kampania skrzętnie przemilcza. Odezwał się też chór złośliwych bab i złośliwych chłopów, których główną pasją życiową jest wyrażanie swojej Schadenfreude i dosrywanie innym ludziom. Te osoby z niemałą satysfakcją stwierdziły, że oburzenie, które wywołała kampania, wynika z tego, że przekaz kogoś zabolał. I cały dowcip polega na tym, że mają rację. Obserwacja reakcji i komentarzy pokazuje, że kampania i dyskusje wokół niej rzeczywiście dotknęły przede wszystkim kobiety, które chciałyby mieć dzieci, ale z różnych powodów ich nie mają. (Ponieważ umiejętność układania cudzego życia to nasz sport narodowy, złośliwe baby chętnie posłużą w tym miejscu swoją opinią, dlaczego tak się stało oraz cennym doradztwem).

Najbardziej skrajny przypadek, o którym słyszałem, to nawrót ciężkiej depresji i konieczność powrotu do leczenia farmakologicznego. Miejmy nadzieję, że bardziej skrajnych przypadków nie było. Naiwni powiedzą, że kampania nie była skierowana do takich osób i winą jest ich przewrażliwienie. Spuśćmy zasłonę milczenia na kwestię naiwnych wraz z ich znajomością psychiki ludzkiej. Jak widać, widocznym efektem kampanii było dokuczenie wielu ludziom oraz poprawa samopoczucia towarzystwa wzajemnej adoracji składającego się ze złośliwych bab, mogących wreszcie dowartościować się kosztem innych, a w wielu przypadkach zapewne też wspomóc finansowo tak wybitną fundację. Jeśli taki był cel kampanii, to niewątpliwie został on osiągnięty; jeśli natomiast twórcy chcieli zrobić coś dobrego, to powinni lepiej się zorientować, w jakim świecie żyją, ponieważ wszyscy wiemy, co jest wybrukowane dobrymi chęciami. Warto też wspomnieć, że ta sama fundacja wypuściła niedawno spot promujący ojcostwo. O ile sam w sobie jest sympatyczny, to w zestawieniu z poprzednim skłania do refleksji, czemu w kontekście rodzicielstwa fundacja kierując swój przekaz do kobiet, nadeptuje na odciski, wywołuje negatywne emocje i strofuje, natomiast mężczyznom obiecuje fajną zabawę i odwołuje się do ich najlepszych cech. Nie da się ukryć, że dużo lepiej promuje rodzicielstwo zwyczajna reklama Coca Coli, którą dałoby się streścić następująco: „Dziecko ma dwoje rodziców, a rodzicielstwo czasami męczy i przeraża, ale ogólnie jest super”.

Kolejna kampania to coś z całkiem innej bajki – mianowicie norweski film „Kjære Pappa” („Dear Daddy” albo „Kochany Tato”, jeśli ktoś woli). Film trwa pięć minut, czyli jakieś trzy – cztery minuty za długo. Jeśli w tym czasie widz nie zaśnie, lub – znudzony albo zirytowany – nie włączy sobie czegoś innego, wysłucha wywodu nienarodzonej jeszcze córki do sympatycznego ojca na temat tego, że urodzenie się kobietą jest straszne i złe, a winni są temu chłopcy. Chłopcy opowiadają seksistowskie kawały, wyzywają dziewczynki od  najgorszych, biją i gwałcą. Tata też wyzywał dziewczynki i śmieje się z seksistowskich kawałów. Nie rób tak, tato. Chroń mnie, tato. To wszystko w słodkiej, delikatnej otoczce. To tak w skrócie.

Film wzbudził duży entuzjazm osób, które zaliczam do kręgów, powiedzmy umownie feministyczno-lewicowo-poprawnościowych. Czyli takich, którzy pewnego rodzaju uwag unikają jak ognia (chyba że dotyczą na przykład Krystyny Pawłowicz) i uciszają wszystkich dookoła, jeśli tylko z ich ustnie padnie coś kwalifikującego się ich zdaniem jako element zjawiska zwanego „kulturą gwałtu”. No dobrze. Poklepali się nawzajem po prawdziwych bądź wirtualnych plecach, zadowoleni, że stworzyli/rozpowszechnili taką świetną kampanię. A co na to reszta ludzkości?

Niektórzy uznali to za kolejny film o tym, że mężczyźni nic innego nie robią, tylko biją i gwałcą. Poza tym, jeżeli w Norwegii każda kobieta ma zostać zgwałcona przed trzydziestką, to z takiego kraju należy się jak najszybciej wyprowadzić. Dodatkowo zastanawia też sugestia, że każda nastolatka upije się niebawem tak, że nie będzie mogła ustać na nogach i jest to całkiem normalne i oczywiste. Są to oczywiście opinie całkiem normalnych ludzi, którzy nigdy nie dopuściliby się przemocy wobec kobiety i nie używają wulgarnych wyzwisk. Cóż, właściwie większość ludzi, nie wyłączając mężczyzn, jest normalna. Przynajmniej w moim otoczeniu. A żyję już ładnych parę lat i ludzi poznałem sporo. Istnieje oczywiście hałaśliwy margines, któremu do normalności daleko, nie ma on jednak wbrew wymowie kampanii wiele wspólnego z przeciętnym ojcem przeciętnej córki. Przeciętny mężczyzna nie gwałci ani nie bije swojej żony, nie dobiera się do kobiet bez ich zgody, niezależnie od tego, czy są trzeźwe czy pijane, nie używa też wobec koleżanek słów powszechnie uważanych za wulgarne. Mowa oczywiście o naszym kręgu kulturowym, a nie na przykład o Arabii Saudyjskiej. Nie wiadomo więc, czemu miałaby służyć ta kampania poza utrwalaniem w świadomości przekonania, że środowiska feministyczne głęboko nienawidzą mężczyzn i mają je za zło wcielone.

Jeśli o środowiskach feministycznych mowa, to kolej na spot „Dość kompromisów” promujący tegoroczną manifę. Przez minutę możemy podziwiać kobiety drapiące się w tyłek oraz inne części ciała, robiące balony ze śliny, demonstrujące nie golone przez jakiś czas pachy, wyrywające włosek z pieprzyka, siadające na sedesie, wychodzące z basenu z plamą menstruacyjną na kostiumie i tym podobne obrazki. Interesowałem się kiedyś działalnością środowisk feministycznych, dzięki czemu wiem, że jest w zamierzeniu miał to być protest przeciwko powszechnemu oczekiwaniu, że kobieta zawsze będzie śliczna i perfekcyjna, podobna raczej do plastikowej lalki czy modelek z okładek niż do prawdziwego człowieka.

Miało być mądrze, a wyszło jak zwykle. Znakomita większość ludzi nie ma czasu na śledzenie godzinami feministycznych debat, często koncentrujących się wokół rozdzielania włosa na czworo, dlatego film, którego przekaz dla osoby „wtajemniczonej”, będzie oczywisty, większość odbierze w całkiem inny sposób niż wyobrażają sobie twórcy (twórczynie?). Najpowszechniejsze było chyba w tym przypadku przekonanie, że feministki chciałyby mieć prawo być niechlujne i zaniedbane; byli też tacy, którzy sądzili, że chodzi o prawo do pływania w basenie podczas miesiączki bez tamponu. Ktoś zastanawiał się, czy spot nie miał zwrócić uwagi na brak automatów z podpaskami i tamponami. Dla większości filmik był raczej śmieszny lub żenujący, czemu sporo osób dało wyraz, co z kolei utrwaliło u entuzjastek spotu przekonanie, że społeczeństwo jest okropne, ma okropne podejście do kobiet i okropne wymagania, dlatego feminizm jest potrzebny.

Poważnie zastanawiam się, czy osoby wymyślające takie perełki naprawdę są przekonane, że to jest dobre, czy chodzi może o wywołanie negatywnych reakcji, żeby utrwalić poczucie oblężonej twierdzy i tym samym uzasadnić istnienie, a co za tym idzie oczywiście finansowanie tego typu akcji. Nie da się ukryć, że samo zjawisko zapatrzenia się w okładki, billboardy i filmy porno oraz oczekiwania, że zwykła kobieta będzie wyglądała jak pojawiające się tam panie istnieje i bywa niepokojące, podobnie jak obsesyjne dążenie wielu kobiet do sprostania wydumanym oczekiwaniom. Całkiem sporo ludzi jednak zdaje sobie jakoś sprawę, że większości kobiet daleko do ideału i nie w każdych okolicznościach wyglądają jak po wyjściu z salonu piękności. Sporo ludzi zdaje sobie sprawę nawet z tego, że większości mężczyzn daleko do ideału, z wyjątkiem wielu feministek, których wypowiedzi na temat obciachowych zachowań mężczyzn sugerują, że brak odpowiedniej prezencji, zadbania czy fajnych ciuchów stanowi dodatkową okoliczność obciążającą. Nie wydaje też mi się, żeby większość kobiet wpadała w panikę z powodu nieoczekiwanej miesiączki, za to większość kobiet niespecjalnie ma ochotę dumnie demonstrować wszystkim plamy krwi na ubraniu. Podobnie większość ludzi, którym zdarzyło się oblać kawą albo zupą ogórkową, nie galopuje radośnie w brudnych ciuchach przed kamerą, dorabiając do tego ideologię.

Co można napisać tytułem podsumowania? Mniej więcej to, co na początku: tworząc kampanię, myśl o odbiorcy. Oczywiście czasami, jak już wspomniałem, mamy do czynienia z celowym antagonizowaniem – i tu można jedynie ubolewać nad etyką takich tfurcuff. Jeśli jednak ktoś rzeczywiście usiłuje na poważnie dotrzeć do ludzi spoza swojego kręgu ideologicznego i wzbudzić w nich jakąś refleksję, wypadałoby przeprowadzić jakieś rzetelne badania, a w przypadku braku funduszy na takowe skonsultować pomysł z paroma osobami spoza towarzystwa wzajemnej adoracji zamiast robić coś pod siebie i swoich znajomych, a następnie ubolewać, że głupie społeczeństwo nic nie rozumie. Społeczeństwo nie ma żadnego interesu w rozumieniu wszystkiego, co tylko ktoś chce przekazać, i nie będzie godzinami drążyło w poszukiwaniu sensu. Najczęściej potrzebuje po prostu podania sensu na talerzu.

PS Jeśli ktoś chciałby wiedzieć, jaki jest sens i cel powyższego tekstu, to jest to zaoszczędzenie czasu autora i zebranie przemyśleń na temat w jednym miejscu zamiast rozpisywania się w różnych miejscach.

 

 

 

 

 

Comments

comments