Wduszam guziki
czyli
poznańska (nie)gospodarność
Autor tekstu: Bart
W niektórych polskich miastach (w tym w Poznaniu) skrzyżowania wyposażone są w przyciski służące do zapalania zielonego światła dla pieszych. Im dłużej tu mieszkam, tym bardziej mnie to drażni. Dzisiejszy wpis ma na celu grzeczne i taktowne zmasakrowanie owego poronionego pomysłu.
Najczęstszym argumentem za zniesieniem przycisków jest powoływanie się na miasta zachodnie, które od owej praktyki odchodzą. Jednakowoż rzetelny analityk nie może użyć owego faktu jako głównego argumentu, gdyż byłby to błąd logiczny znany jako „wnioskowanie z autorytetu”. Poradzić sobie można i bez tego.
Ważna rzecz: mówię w tym miejscu jedynie o przyciskach zamontowanych na regularnych skrzyżowaniach. Przyciski przy przejściach w innych miejscach, poza skrzyżowaniami, to odrębna kwestia, którą zostawię na koniec.
Rozważmy zalety i wady systemu przycisków. Na początek wymienię wszelkie zalety, o których słyszałem.
Zaleta 1. Pieszy ma wpływ na to, kiedy będzie mógł przejść przez jezdnię.
Zaleta 2. Oszczędzamy energię elektryczną wydatkowaną na zmianę świateł.
Zaleta 3. Badamy natężenie ruchu pieszego zliczając ilość naciśnięć przycisku.
Nie analizując póki co owych twierdzeń przejdźmy do wad systemu, wraz z ich analizą. Konieczne jest jednak, aby wspomnieć teraz o jednym ważnym fakcie: na skrzyżowaniach regularnych ruch zmotoryzowany sterowany jest automatycznie. Światła zielone i czerwone dla samochodów zapalają się i gasną w ściśle wyznaczonych momentach. Naciskanie przez pieszych przycisków przy pasach nie ma na to żadnego wpływu. System przyjmuje prośbę o zapalenie zielonego światła i zapala je wtedy, kiedy może. A może je zapalić tylko wtedy, kiedy samochody mają światło czerwone. Jak by to powiedział korpoludek, zielone światła dla pieszych mają swoje timeboxy, poza którymi nie zapalą się, choćby je bombardowało paluchem tysiąc atletów.
Bogatsi o tę wiedzę przejdźmy do analizy wad systemu przycisków.
Wada 1. Konieczność naciśnięcia przycisku.
Najbardziej oczywista uciążliwość związana z poznańskim systemem. Większość młodych, sprawnych ludzi bez dodatkowego obciążenia nawet go nie zauważa.
Weźmy jednak staruszka o lasce, rodzica z wózkiem, niepełnosprawnego na wózku, matkę z dwójką rozbrykanych dzieci. Zbliża się taka osoba do przejścia. Samochody stoją, bo mają czerwone światło. Zielone dla przechodniów mogłoby się spokojnie świecić, ale akurat nikt nie nacisnął przycisku. Tak więc wspomniana osoba musi najpierw dojść do słupka, nacisnąć, i dopiero przejść – zamiast przejść od razu.
Wydaje się to wydumanym problemem? Zróbcie test. Np. idąc od Towarowej i chcąc przejść przez Aleję Niepodległości przy Św. Marcinie. Tam jest naprawdę ładnych kilka metrów do słupka, przy którym jest przycisk. Bylibyśmy już w połowie drogi na drugą stronę. Takich miejsc jest więcej.
A wszak tegoroczna grudniowa aura wręcz nas rozpieszcza! Kto próbował w prawdziwie zimowych „okolicznościach przyrody” sforsować z wózkiem odrzucony w trakcie odśnieżania wał zbitej bryi, która ląduje akurat pod „słupkiem trzymającym przycisk”, temu nie trzeba dalej tłumaczyć uciążliwości związanej z koniecznością zasygnalizowania, iż chce się przejść przez ulicę.
Wada 2. Strata czasu (tak, wiem 😉 ).
Przeanalizujmy skrzyżowanie niedaleko mojej bazy operacyjnej. Wybaczcie koślawe rysunki, ale w tej dziedzinie zatrzymałem się na poziomie wczesnego Painta. Oto, jak z lotu Google’a wygląda umiejscowienie przycisków dla pieszych. Przy czym każdy z nich odpowiada za zapalenie światła pozwalającego iść w konkretną stronę – obrazują to strzałki (czy coś, co aspiruje do roli strzałek…).
Teraz dwie sytuacje typu: z punktu A do punktu B. Zielona droga prowadzi normalnie – czyli tak, jakby było bez potrzeby naciskania przycis… to jest: wduszania guzików (w końcu jestem poznaniakiem, to zobowiązuje!). Czerwona droga to wariant, na który przechodnie są skazani obecnie.
Ktoś się obruszy: oho, wielkie halo, parę metrów, z igły widły… A po co się tak śpieszyć w tym życiu? Nie lepiej czasem zatrzymać się w biegu, oddać się refleksji, powąchać różę (byle nie od spodu)?
Odpowiadam: oczywiście, że warto. Ale wtedy, kiedy sam o tym decyduję. Bywa, że włóczę się w tempie iście ślimaczym i nic mnie nie „goni”; wtedy mogę sobie stać na przejściu czy też chodzić od słupka do słupka szukając przycisku, który odpowiada akurat za mój kierunek marszu – nie przejmuje mnie to. Ale kiedy akurat ucieka mi autobus, to już nie jest tak różowo.
Nie miałbym też z tym problemu, gdyby to całe naciskanie czemuś służyło, miało jakiś sens, generowało jakąś (znów cytując korpoludka) wartość dodaną. Ma ono jednak dokładnie tyle sensu, co np. poprowadzenie chodnika zygzakiem zamiast prosto i wprowadzenie mandatów za zejście z niego.
Wada 3. Frustracja.
Praworządny obywatel, który z naiwną ufnością wyobraża sobie, że przyciski są po to, by po ich naciśnięciu szybko pojawiało się zielone światło, będzie zaskoczony faktem, jak długo czasem trzeba na nie czekać. Będzie naciskał przycisk kolejnych kilka razy, przy czym przejdzie wszystkie uczucia od konfuzji do wściekłości. Nierzadko przebiegnie na czerwonym, zdenerwowany „niedziałającym” przyciskiem. My wiemy jednak, że ów przycisk działa. Działa tak, jak go zaprojektowano.
Gdyby przycisków nie było, nasz praworządny obywatel pewnie spokojnie by czekał, bez ryzyka zapadnięcia na chorobę wrzodową żołądka czy dwunastnicy. A może by nawet parę akapitów w gazecie przeczytał i intelektualnie skorzystał.
Wada 4. Blokada w przypadku awarii.
Na szczęście awarie przycisków nie zdarzają się zbyt często, ale jednak się zdarzają. Nikt też nie zapewni, że jutro nie zawiąże się jakaś grupa promująca uwolnienie miasta od przycisków i w akcie obywatelskiego nieposłuszeństwa pocznie zrywać je ze słupków. Wreszcie, przyciski dotykowe często bywają zimą oblodzone i odmawiają posłuszeństwa. Tak czy inaczej – awarie się zdarzają i czasem naciskanie przycisku nic nie daje – czerwone świeci, jak świeciło. Co wtedy?
Wtedy zaprawiony w bojach z poznańską ulicą twardy przechodzień stwierdzi, że … nic się nie stało. Przecież normą jest, że po naciśnięciu przycisku czeka się parę minut na światło, a potem i tak przechodzi się na czerwonym. Ale co zrobi niedoświadczony, praworządny obywatel? Bądź to ostatecznie wybierze inną drogę (a może nawet powiadomi o awarii stosowne służby), bądź też zejdzie na drogę występku i zasili grono tych pozbawionych złudzeń.
Gdyby zaś zielone światło po prostu zapalało się samo zawsze wtedy, kiedy może się zapalić, zagrożenie awarią byłoby dużo mniejsze.
Wada 5. Koszty.
Nie wiem, ile kosztuje produkcja i instalacja takiego przycisku. Zakładam jednak, że jest to kwota większa od zera. Wydatki są uzasadnione, jeśli pozwalają osiągnąć korzyści przekraczające wartością owe wydatki. A o korzyściach już było hasłowo powyżej. Przeanalizujmy je zatem dokładniej.
Zaleta 1. Pieszy ma wpływ na to, kiedy będzie mógł przejść przez jezdnię.
Pierwszy podany tutaj fakt objaśniający mechanizm działania systemu przycisków obala ten mit. Niezależnie od tego, kiedy pieszy naciśnie przycisk, zielone światło może się zapalić tylko w wyznaczonych z góry przedziałach czasowych.
Zaleta odrzucona, korzyści brak.
Zaleta 2. Oszczędzamy energię elektryczną wydatkowaną na zmianę świateł.
Po pierwsze: światła funkcjonują tylko w okresach pewnego natężenia ruchu; poza nimi (np. w nocy) są wyłączane. Kiedy zaś światła działają, skrzyżowanie rzadko kiedy stoi puste. Dlatego można założyć, że przez większość czasu i tak zmiana świateł będzie następowała, bo piesi będą się tam pojawiać i owe nieszczęsne przyciski naciskać.
Po drugie: oczywiste jest, że system przycisków powoduje, iż liczba zmian świateł jest nieco mniejsza (o ile? trzeba by to wyliczyć). Zmiana świateł to zgaszenie jednaj żarówki i zapalenie innej. Narzut zużycia energii wiąże się tu wyłącznie z faktem włączania / wyłączania żarówki. Badań nie przeprowadziłem, ale zakładam, iż są to wartości pomijalne.
Zaleta wątpliwa, korzyść znikoma.
Zaleta 3. Badamy natężenie ruchu pieszego zliczając ilość naciśnięć przycisku.
Tę zaletę mógł podać jedynie ktoś, kto porusza się po mieście wyłącznie samochodem. Typowy obrazek z przejścia dla pieszych to przechodzień uporczywie bombardujący przycisk kciukiem w bezsilnej wściekłości lub swego rodzaju stuporze, nieświadom faktu, iż nie ma to sensu. Wystarczy, aby jedna osoba nacisnęła przycisk, a światło zielone pojawi się – ale wtedy, kiedy będzie mogło (podobnie zresztą jest przy wysiadaniu z tramwaju – ludzie maltretują te przyciski jakby pierwszy raz wsiedli w pojazd MPK i nie wiedzieli, że drzwi otworzą się dopiero sekundę po jego zatrzymaniu; wystarczy raz „wdusić guzik” i poczekać).
Przytoczone zachowanie bywa zresztą objawem frustracji, o której wspomniałem w punkcie Wada 3. Frustracji szkodliwej nie tylko dla jej nosiciela, ale potencjalnie także dla osób postronnych.
Natomiast ewentualne centra monitoringu ruchu pieszych otrzymują dzięki temu bombardowaniu dane warte tyle, co zeszłoroczny śnieg (ten leżący w hałdach przy pasach).
Zaleta odrzucona, korzyści brak.
Obiecałem wspomnieć o przejściach dla pieszych umieszczonych poza skrzyżowaniami. Tu sprawa jest oczywista, gdyż nie zachodzi fakt podany na początku naszych rozważań – ten o kontroli okien czasowych dla zielonego światła. Jedynym ograniczeniem jest interwał pomiędzy jedną a drugą szansą przejścia na zielonym świetle. Po naciśnięciu przycisku system sprawdza tylko, czy upłynął stosowny czas od poprzedniego włączenia świateł i bądź to czeka na jego upłynięcie, bądź też włącza je natychmiast. Do takiego rozwiązania nie można się przyczepić.
A przyciski na skrzyżowaniach? Cóż, czas na podsumowanie. Pięć poważnych wad, żadnej istotnej zalety. Wykazane to wszystko rzeczowo i na spokojnie. Nie ma żadnej przesłanki przemawiającej przeciw temu, by zielone światło świeciło dla przechodniów przez cały ten czas, w którym może świecić. Nie musimy się tu wspierać ani przykładem Zachodu, ani kosztownymi ekspertyzami. Wystarczy prosta obserwacja jednego z użytkowników poznańskich ulic.