Wewelsburg

Wewelsburg

czyli

świątynia III Rzeszy

Autor tekstu: Mateusz Banasik

Kilka dni temu, podczas ostatniej pielgrzymki do Bochum (kto wie – ten wie!), postanowiłem przystanąć po drodze i odwiedzić zamek Wewelsburg. Ta położona nieopodal niemieckiego Paderborn siedemnastowieczna budowla zapewne nie przykułaby mojej uwagi, gdyby jej wartość kończyła się na zabytkowości.

20161222_122451

Otóż gotów jestem się założyć, że przytłaczająca większość odwiedzająca Wewelsburg przybywa tam po to, by zobaczyć unikalny ośrodek narodowosocjalistycznego mistycyzmu. Jest to miejsce, które zostało osobiście wybrane przez Heinricha Himmlera, jeszcze w latach trzydziestych, na rodzaj mauzoleum, które obsługiwałoby ideologicznie III Rzeszę. Miało być to miejsce spotkań narodowosocjalistycznej elity, przede wszystkim wysokich osobistości z SS; tam mieli czerpać duchowe natchnienie do „bezwzględnej walki o czystość niemieckiej rasy”, edukować się politycznie i ogólnie czerpać siłę wśród podobnie myślących towarzyszy. W tych słowach nie ma krzty przesady – nie było to li tylko miejsce spotkań, ale dokonywania rytualnych obrzędów, o czym świadczy wystrój tzw. Krypty i tzw. Sali Gruppenfuehrerów, o czym za chwilę. Było to miejsc składowania pierścieni wydawanych każdemu członkowi SS, którym zdarzyło się polec za Sprawę. Być może wśród czytelników znajdują się osoby, które dawno temu grywały namiętnie w „Return to Castle Wolfenstein” pomagając agentowi Blazkowiczowi unicestwić wskrzeszonego przez Himmlera średniowiecznego króla, symbolu germańskiej potęgi, Henryka I (Ptasznika). Przyznaję, brzmi to niezwykle wariacko, ale po pierwsze: gra była naprawdę przednia, a po drugie: mniej więcej takie klimaty w rzeczywistości otaczały prawdziwych ojców-założycieli wewelsburskiego przybytku.

Oczywiście nie pisałbym tego wszystkiego, gdyby chodziło jedynie o opis atrakcji turystycznej; Wikipedia i przewodniki turystyczne są zdecydowanie bardziej wartościowym źródłem informacji o tym miejscu, jednakże odwiedziny Wewelsburga nakłoniły mnie do kilku osobistych refleksji, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Nim jednak do nich przejdę, najpierw słów kilka o wrażeniach estetycznych.
Zamek usytuowany jest w naprawdę malowniczej, zalesionej i niezwykle cichej okolicy. Szczególnie ta cisza zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Idealne miejsce do kontemplacji, tam naprawdę można się duchowo odizolować od otaczającego nas zgiełku. Absolutnie nie znam się na architekturze i dla takiego laika jak ja, zamek wygląda na zbudowany o wiele wcześniej, niż w szesnastym wieku. Ma urok średniowiecznego klasztoru. Dla potrzeb turystów znajdują się tam dwie, całkowicie od siebie odseparowane wystawy; jedna poświęcona opisywanym przeze mnie aktywnościom SS, druga zaś to klasyczne muzeum poświęcone przedstawieniu życia człowieka w epoce przedprzemysłowej. Wiadomo, na którą skierowałem swój pierwszy krok (gdybym postąpił inaczej to jak przyjechać na Wawel i zacząć przygodę od odwiedzenia pobliskiej Żabki). Zwiedzanie jest dobrze zorganizowane; zaczyna się od multimedialnych sal z artefaktami po wymarłym już „narodzie nazistów” (tak, to przytyk do późniejszych refleksji). Znajdziemy tam m. in. przyrządy do pomiarów doskonałości rasowej ludzi (czaszkomierze, tablice z wzorcowymi kolorami oczu, itp.), relikwie, na widok których każdemu prawdziwemu neonaziście serce załka ze wzruszenia (np. oryginalny dziennik z własnoręcznymi zapiskami Himmlera).

20161222_124644

Dalej są relacje, zarówno pisemne jak i głosowe, świadków tamtych wydarzeń, głównie jeńców obozu koncentracyjnego nieopodal Wewelsburga, którzy byli wykorzystywani jako przymusowa siła robocza do przebudowy zamku dla potrzeb SS; jest wśród nich kilka relacji polskich więźniów. Dalej następuje gwóźdź programu, czyli pomieszczenia, w których sprawowane były „religijne” obrządki paladynów Himmlera: znajdująca się na parterze i oparta na planie okręgu Krypta, na sklepieniu której widnieje piaskowego koloru swastyka. Miało to swój klimat, gdyż panował tam półmrok, niewiele światła wpadało przez małe okna do wewnątrz.

Później udałem się na szczyt wieży, gdzie znajduje się znana z wielu filmów dokumentalnych Sala Gruppenfuehrerów, miejsce zgromadzeń dwunastu najwyższych dowódców SS, niczym Rycerzy Okrągłego Stołu Króla Heinricha. Cóż, parafrazując kwestię ze znanego filmu – nie mieli skurwysyny rozmachu. Sala ta rozczarowała mnie. Przede wszystkim jest naprawdę niewielka, nie budzi zatem mistycznego respektu. Oglądałem wcześniej wiele dokumentalnych filmów, na których sala ta wygląda naprawdę okazale; to tylko magia kina! Na posadzce słynne Czarne Słońce – symbol z rodziny swastykopodobnych, wokół którego ogniskowała się celebra.

20161222_133340

Po pierwsze, Czarne Słońce okazało się być zielone („- Tato co to jest? – To są czarne jagody synku. – A dlaczego są czerwone? – Bo są jeszcze zielone.”). Po drugie, upływ czasu robi swoje i Czarne Słońce nie lśni już tak, jak kiedyś. Po trzecie, porozstawiano na posadzce pufy dla turystów w jaskrawych kolorach co w ogóle nie pasowało do klimatu tego miejsca (wyobraźcie sobie grobowce królów Polski na Wawelu a między nimi automat Coca-Coli). To w zasadzie kończy listę istotnych punktów wystawy.

20161222_133245

Refleksje. Niemcy są narodem zdyscyplinowanym a przy tym popadającym z jednej skrajności w drugą. Cała wystawa roiła się od łopatologicznych wyjaśnień, jaki to narodowy socjalizm był „be” i jak bardzo go nie lubimy. Parafrazując znanego działacza związkowego, pomyślenie, że współcześni Niemcy mają cokolwiek wspólnego z tamtymi wydarzeniami jest zbrodnią wobec nich. Słowo „nazizm” odmieniane jest przez wszystkie przypadki, zupełnie, jakby chodziło o jakieś plemię z kosmosu, które przyleciało na ziemię dokonać spustoszenia a Niemcy byli ich pierwszą ofiarą. Prowadzane są tam wycieczki ubogacające, podczas których przewodnik robi co może, by wyalienować owych „nazistów” z historycznego kontekstu. Byłem akurat świadkiem takiej wycieczki śniado- i czarnoskórej młodzieży, która ewidentnie poza celami poznawczymi miała też cele wychowawcze (to taki elegancki synonim słowa „propagandowe”); swoją drogą Murzyni w Sali Gruppenfuehrerów – napisałbym, że Himmler się w grobie przewraca, gdyby nie został skremowany a jego prochy rozrzucone).

Chorobliwe przewrażliwienie twórców wystawy przejawia się na przykład w tym, że choć w całym Wewelsburgu można było robić zdjęcia, to w Krypcie i Sali Gruppenfuehrerów było to surowo zakazane, o czym uprzejmie acz stanowczo poinformowała mnie miła pani, która rezydowała w recepcji. Oczywiście nie byłbym Polakiem gdybym nie złamał tego zakazu, dzięki czemu możecie cieszyć się fotografiami, ale cała sytuacja więcej wyjaśnia niż mówi. Na ścianie transparent z demonstracji przeciwko „nazizmowi”. Znajdziemy także tablicę z licznymi wycinkami z niemieckiej prasy poświęconym różnego rodzaju wydarzeniom potępiającym „nazizm”. Być może jestem przewrażliwiony ale taka ostentacja staje się własną karykaturą.

Ale najważniejsza refleksja, w kontekście Polski, dotyczy wyjątkowego charakteru niemieckiego nazizmu. Niby dla każdego świadomego Polaka jasne jest, że przedwojenne polskie ruchy nacjonalistyczne to coś zupełnie innego niż niemiecki nazizm. Wprawdzie od wielu lat trwają antypolskie kampanie mające zrzucić choć część winy za wojenne zbrodnie z Niemców na Polaków, wytrwale pracuje się by położyć znak równości między nacjonalizmem naszym i sąsiadów zza Odry, to Polacy wiedzą, że jest to grubymi nićmi szyte, jednakże… Jednakże przyswoić sobie coś rozumowo to jedno, a przekonać się o czymś naocznie to drugie. Wystawa „Ideologia i terror SS” w Wewelsburgu zrobiła na mnie tak piorunujące wrażenie właśnie dlatego, że unaoczniła mi specyfikę niemieckiego nacjonalizmu. Była ona oparta na skrajnym biologizmie, niesubtelnej, prymitywnej pseudonaukowości, której na serio nie wziąłby żaden z przedwojennych polskich działaczy nacjonalistycznych. W Polsce nigdy nie było, nawet w jakichś niszowych kazamatach pseudopolitycznej myśli, próby konstruowania tak absurdalnej antropologii, która w owym okresie w Niemczech była szeroko reprezentowaną myślą głównego nurtu. Ot, powiedziałby ktoś, banał, rzecz oczywista, uczą o tym w szkole od zawsze. Z pewnością. Ale człowiek jest wzrokowcem i dopiero „wrzucenie” go w bijącą po oczach realność tego absurdalnego systemu fundamentalnie porządkuje jego rozumienie. Ja tego doświadczyłem. A naprawdę przed wizytą w Wewelsburgu coś tam już o III Rzeszy wiedziałem.

Comments

comments