Nowy dziki

Nowy dziki

czyli

wielkie obawy kawiarnianej lewicy

Autor tekstu: Antoni Walicki

Kiedyś Europejczycy byli przekonani o wyższości swojej i swojego trybu życia nad wszystkim, co mogli zobaczyć, kiedy tylko wyściubili nos poza swój kontynent (tak, wiem, że Europa to pojęcie nieostre 😉 ). Oglądali dzikich i badali dzikich. Niektórzy dzicy zdaniem Europejczyków nie wychowywali dzieci, ponieważ nie mieli szkół i nie stosowali kar znanych w Europie. Dzicy często nie rozumieli, o co chodzi w tym całym planowaniu życia, hodowli, uprawach, wybieganiu myślą lata w przyszłość, prześciganiu się, kto będzie w czym najlepszy. Przejawiali irytująco luzackie podejście do życia. Nie mówiąc już o tym, że mieli dziwne obyczaje seksualne, a czasami zjadali się nawzajem.

Oczywiście zatroskani Europejczycy starali się nawrócić dzikich na jedynie słuszny tryb życia, nauczyć ich przyzwoitego życia, zapewnić zbawienie i życie wieczne. A czasami nawet przyglądali im się zaintrygowani jak eksponatom w muzeum, zadziwieni egzotycznymi obyczajami, które opisywali zaciekawionym damom i dżentelmenom w swoich krajach.

Upłynęło trochę czasu, poszerzyliśmy naszą wiedzę, pojawiły się inne tendencje, zmieniło się podejście. Dziś wielu z nas już wie, że dla my dla dzikich jesteśmy tak samo dzicy jak oni dla nas i w ogóle określenie „dziki” traci rację bytu. Wiemy, że to, co jest racjonalne z naszego punktu widzenia, niekoniecznie musi być takie dla innych, a zachowania z pozoru dziwne czy absurdalne mają swój sens i cel. Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś kowboj w hawajskiej koszuli, który z dużą pewnością siebie opisuje nam dalekie światy z pychą jedynego kumatego w okolicy. (Ten sam kowboj w hawajskiej koszuli pouczał też zresztą kiedyś premier dużego środkowoeuropejskiego państwa, jak powinna się ubierać, ale to temat na inną opowieść).

W każdym razie co do zasady w dużym stopniu zmieniliśmy się. Wielu z nas zdało sobie sprawę, że ważny jest dialog, poznanie Innego, słuchanie zamiast ciągłego paplania, podmiotowe traktowanie i tak dalej.

Jakiś czas temu nasz świat został radykalnie zmieniony przez Internet, którego jednym z przejawów są media społecznościowe. Dostaliśmy nagle dostęp do wszystkich zakątków globy, a w ciągu tygodnia jesteśmy w stanie porozmawiać z większą liczbą ludzi niż mieszkaniec średniowiecznej wsi poznawał przez całe swoje życie. Internet dał niezwykłe możliwości wszystkim, którzy czują, że nie pasują do lokalnej społeczności. Nieważne, jaką masz orientację, poglądy, czy twój styl życia odpowiada wyobrażeniom twoich sąsiadów o tym, co jest stosowne dla ludzi w twoim wieku i twojej płci. W Internecie zawsze znajdziesz swoją grupę wsparcia. Ludzi którzy są podobni do ciebie lub po prostu zaakceptują cię takiego, jakim jesteś. Podzielą się swoimi problemami i wysłuchają twojej opowieści. Z niektórymi spotkasz się na żywo, z innymi nie. Czy w ten sposób osiągnęliśmy jakiś wyższy stopień kontaktów międzyludzkich? Otóż nie do końca.

Przyjrzyjmy się mediom społecznościowym. Powiedzmy takiemu Facebookowi. Daje on niewiarygodne możliwości poznawania się, lecz także wykluczania. W realu, jeśli nawet twój sąsiad czy współpracownik ma inne poglądy lub denerwuje cię, musisz jakoś z tym żyć, ponieważ jesteście sobie często nawzajem potrzebni, macie do wykonania wspólne zadanie, a często nawet wspólne zainteresowania, pozwalające miło spędzić czas. W małych społecznościach, żyjących w trudnych warunkach, nawet serdecznie nienawidząc sąsiada, musiałeś mu pomoc w potrzebie, ponieważ wiedziałeś, że prędzej czy później to ty będziesz potrzebował jego pomocy, a od współdziałania zależy wasze przeżycie.

Na Facebooku nic nie musisz. Możesz stworzyć sobie własne plemię na podstawie dowolnie wybranych kryteriów. Kilkoma kliknięciami myszy pozbędziesz się wszystkich, którzy cię skrytykowali albo mają wstrętne poglądy. Wystarczy blokada lub skasowanie paru komentarzy i świat robi się piękniejszy. Możesz cały czas dyskutować ze znajomymi o tym, jak bardzo się ze sobą zgadzacie, ubolewać się nad światem, który was nie rozumie i przerażać strasznym cytatem jakiejś osoby z innego plemienia, który od tygodnia wałkują wasze media. Innych mediów nie czytacie poza podsuniętymi wam przerażającymi cytatami, bo inne media są za bardzo stresujące. I na pewno piszą tam same głupie i nieprawdziwe rzeczy.

Oczywiście każdy może znaleźć w Internecie swój świat i mnóstwo plemion go znajduje, jednak jedno przykuwa ostatnio moją szczególną uwagę – najbardziej chyba pasuje do niego określenie kawiarniana lewica. Cóż to takiego? Otóż dawno temu była sobie lewica. Tacy ludzie broniący słabszych. Biednych, wykluczonych. Szanowała prostych ludzi. Potem pojawiły się osoby zwane prześmiewczo kawiorową lewicą ze względu na prowadzone przez siebie wystawne życie i często odległa od całe świetlne od grup, których interesy rzekomo reprezentowała. Określenie to całkiem dobrze pasowało do wielu polityków z SLD. Kolejny etap rozwoju lewicy to właśnie wyżej wspomniana lewica kawiarniana. Składa się z bardzo różnych postaci. Sprytnych polityków, grających na emocjach. Sympatycznych młodych ludzi, którzy naprawdę chcą dobrze. Rozkapryszonych dzieciaków z bogatych domów, które pijąc wódkę za pieniądze swoich rodziców, planując naprawę świata za cudze pieniądze. Feministek. Studentów i studentek. Naukowców i ludzi wykonujących wolne zawody. Cechy wspólne to zajmowanie się raczej pracą umysłową niż fizyczną, nienajgorszy status materialny lub społeczny (lub jeden i drugi) oraz idące za nim przekonanie o wyjątkowych kwalifikacji do edukowania i oświecania dzikich części społeczeństwa.

A dzikich się u nas namnożyło. Wyniki ostatnich wyborów przeraziły nie tylko kawiarnianą lewicę, ale też całą oświeconą, europejską część społeczeństwa. Od jakiegoś czasu niemal każdy Europolak stara się zrozumieć, jak to się stało, że miała być demokracja, a tu ktoś dopuścił do urny nieoświeconą dzicz. Z wypiekami na twarzy klika w kolejne tytuły, czyta wywiady, czasami nawet kupi książkę, żeby dowiedzieć się więcej o kolegach i współpracownikach, których właśnie wyrzucił ze znajomych na Facebooku. Dlaczego oni są tacy straszni i dzicy, jak ich nauczyć jeść sztuć… to znaczy odpowiedniego myślenia. Oświecony Europolak wie już wszystko o polskim zaścianku, bo był kiedyś na wsi i przeczytał nawet książkę o prześnionej rewolucji. I nadal nie wie, czemu dziki nie chce słuchać ich światłych rad.

A jak w tym wszystkim wygląda działalność kawiarnianej lewicy. Oczywiście dwoi się ona i troi, żeby wpoić dzikim prawidłowy tryb życia i zapewnić im zbawienie i życie wieczne. A nie, wróć. Boga nie ma. Trzeba dzikich wyzwolić z okowów szkodliwych religijnych absurdów i zapewnić im szczęśliwe życie doczesne. Kolejni bojownicy opuszczają czasem swój bezpieczny świat, żeby prowadzić działalność misyjną i przerażeni wracają do swego plemienia, opowiadając o niezwykłej oporności dzikich na dobrodziejstwa edukacji. Zastanawiają się, kiedy będzie możliwe pogadać z chłopakiem z osiedla i sklepową z Ciechanowca jak równy z równym. Teraz to niestety niemożliwe. Dopiero, kiedy dzicy zrozumieją, że kawiarniana lewica reprezentuje ich interesy i przejmą jedyne słuszne poglądy, kiedy dotrze do nich, że pieniądze z ich podatków zamiast na wielodzietną patologię należy przeznaczyć na rozrywki dla elity, która kształtuje byt dzikich ( w tym celu musi co jakiś czas obejrzeć porno w teatrze lub coś równie postępowego), dopiero wtedy będzie można zacząć rozmawiać z dzikimi jak z ludźmi.

Dzicy budzą niezwykłe przerażenie pomieszane z obrzydzeniem wśród kawiarnianych feministek (często związanych z partią Razem). No bo wyobraźcie sobie sami, że piszecie właśnie płomienny tekst o postrzeganiu kobiet przez pryzmat wyglądu albo o wykluczonych imigrantach  a tu przeszkadza Wam jakiś gruby, źle ubrany polski janusz,  w dodatku będący jakimś robolem, który nie chodzi do modnych kawiarni i nie debatuje o dżender. Na uwagę, żeby się elegancko ubrał i uczesał jak Wasz znajomy wykluczony Abdul albo Wasz wykluczony kolega gej, który zabrał Was ostatnio na luksusowy wegański obiad, janusz reaguje stekiem bluzgów. Dlaczego ci dzicy są tacy nietolerancyjni?

Feministki i w ogóle wszelkiego rodzaju postępowe panie i panny to szczególny rodzaj arystokracji kręcącej wytwornym noskiem na dzikich. Wszelkie informacje o tym, że dzikiego przez kilka godzin pałowała policja lub że dzikie kobiety i dzieci zostały zaatakowane gazem łzawiącym, arystokratki uroczo puszczają mimo uszu, a jeśli mają chwilę czasu, ewentualnie rzucą luźno, że dobrze im tak, bo to dzicy. Po czym zajmą się ważniejszymi sprawami, jak to, że arysto.. to znaczy obrończyni wykluczonych, która zrobiła taki fajny happening z radosnymi okrzykami i skakaniem po stołach na wykładzie wrednego księdza, przeszukano dredy przed wejściem na salę sądową. Straszne represje w tym reżimie.

Co jakiś czas kawiarniana lewica mówi o tym, jak bardzo martwi się i boi. Czy dzikich będzie coraz więcej? Jak z nimi rozmawiać? Dlaczego oni wciąż nie słuchają? Kiedy wreszcie pozwolą się wyedukować na tyle, żebyśmy mogli rozmawiać z nimi jak z ludźmi i traktować ich podmiotowo?

Na koniec zagadka: jak myślicie, czemu PiS przejął tradycyjny elektorat lewicy?

 

 

 

Comments

comments