Mądra publicystyka ekonomiczna według oko.press

Mądra publicystyka ekonomiczna według oko.press

czyli

paskudnym liberałom mówimy NIE!

Autor tekstu: Jan Leuenberger

Kamil Fejfer, autor publikujący na portalu oko.press, w swoim mniemaniu uprawia „mądrą publicystykę ekonomiczną”, która dzieli włos na czworo. Niestety, lektura dwóch tekstów tegoż autora na temat podatków, a ściślej – podatku dochodowego, wskazuje, że owa „mądra publicystyka ekonomiczna” jest synonimem demagogii, manipulacji i niedopowiedzeń tak straszliwych, że aż proszą się o sprostowanie. Litościwie rezygnuję ze znęcania się nad każdym słowem w tekście p. Fejfera (a jest się nad czym znęcać) i poruszam tylko „najlepsze perełki” myśli ekonomicznej p. Fejfera.

W podtytule artykułu czytamy: „czy podatki są złe …”. Doprawdy jest „grubo”, jeśli już w podtytule p. Fejfer swobodnie używa pojęcia „podatki”, gdy w istocie jest mowa o podatku dochodowym od osób fizycznych. Trudno zaś przyjąć, że p. Fejfer nie jest świadom, iż p. Bartyzel, do którego odnosi się tekst, wypowiadał się o PIT (a nie o akcyzie, VAT, podatku od nieruchomości, itd.). Użycie słowa „podatki” zamiast „podatek dochodowy od osób fizycznych” czy też „PIT” jest więc niewątpliwie zabiegiem celowym; tak, jak pomijanie w informacjach o statystykach śmiertelności spowodowanej bronią palną danych o okolicznościach owych zgonów (np. obrona konieczna czy rabunek).

Następnie dowiadujemy się, że zdaniem p. Fejfera „z logicznego punktu widzenia [p. Bartyzel] ma rację ale to nic nie wnosi, bo z logicznego punktu widzenia to, że podatek jest podatkiem, nie oznacza również, że nie jest nagrodą albo słoniem. Równie dobrze można by dowodzić, że zapłacenie pracownikowi jest karą za zatrudnianie. I że jest to kara tym dotkliwsza, im lepszym specjalistą jest pracownik.”. Cóż, skoro dla p. Fejfera logika nic nie wnosi, to wiele wyjaśnia w kwestii jakości rozważań autora na tematy (około)ekonomiczne. Dowiadujemy się na przykład, że wynagrodzenie należne pracownikowi zgodnie z umową jest (zdaniem p. Fejfera, który wypowiada się jako oko.press) podatkiem. Nie wiadomo, jak autor komentowanego tekstu doszedł do wniosku, że wynagrodzenie należne pracownikowi jest publicznoprawnym, nieodpłatnym, przymusowym oraz bezzwrotnym świadczeniem pieniężnym na rzecz Skarbu Państwa, województwa, powiatu lub gminy, wynikającym z ustawy podatkowej, ale na pewno dzielił on włos na czworo, żeby do owego wniosku jednak dojść.

Niestety, po tym pokazie błyskotliwości p. Fejfer postanawia spocząć na zasłużonych laurach i nie wyjaśnia, dlaczego z faktu, że PIT w istocie zapewnia bodziec analogiczny do bodźca zapewnianego przez karę pieniężną (należy tu zwrócić uwagę, że kary pieniężne są ujmowane w budżecie państwa i stanowią istotny element przychodów państwa; tak, tak – kary też mają więcej niż jeden aspekt) wynika, że PIT nie jest karą. W szczególności p. Fejfer abstrahuje od analizy w zakresie tego, czy w PIT funkcja fiskalna podatku (do której nieśmiało odsyła) w istocie dominuje nad taką funkcją stymulacyjną, której istnienie p. Fejfer skrzętnie zbywa gierkami językowymi (wypada zauważyć, że grupa entuzjastów progresji podatkowej lubująca się w kolorze fioletowym wprost wskazywała, iż PIT ma przede wszystkim funkcję stymulacyjną…).

Wreszcie, zamiast błyskotliwych rozważań autora komentowanego tekstu, cierpliwy i wyrozumiały czytelnik otrzymuje odwołanie do badań (alleluja!): „Istnieją badania, które mówią, że podatki, pod pewnymi warunkami, mogą działać odwrotnie – nie zniechęcać, a zachęcać do pracy”. W istocie takowe badania istnieją, ale w powołanym badaniu wprost wskazano, że: „To my knowledge no study has examined an impact of income tax on economic growth when income inequality is considered”. Autor badania sam więc przyznaje, że jest to w istocie Gedankenexperiment. A w modelach czysto teoretycznych każdy może zostać koszykarzem… Powołanie się na to badanie jest tym bardziej zastanawiające, że jest ono oparte na modelu urawniłowki… Jaki więc jest cel powoływania się na takie badania?

Mimo wszystko, p. Fejferowi należy się mały plusik za powołanie się na badanie, z równoczesnym klapsem po rączkach za sugestię, że nadaje się ono jako argument na korzyść tezy autora komentowanego tekstu.

Niestety, dalej jest znowu gorzej. Czytamy na przykład: „Jednak załóżmy na chwilę, że faktycznie bierność zawodowa=nieróbstwo”. Czy autor polemizuje tu z opinią jakiegoś paskudnego liberała? Oczywiście nie. Autor przypisał słowu nieróbstwo znaczenie zupełnie nieintuicyjne, sprzeczne z potocznym rozumieniem tego słowa, żeby łatwiej móc obalić tezy paskudnych liberałów (których rzeczeni wcale nie stawiali). W istocie więc nie warto dalej zajmować tym, jak p. Fejfer stara się obalić własną tezę; trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, iż autor w oparciu o wskaźnik odsetka biernych zawodowo stwierdza, że „zależność jest w zasadzie odwrotna: tam, gdzie istnieje wysoka progresja podatków dochodowych, tam więcej osób jest aktywnych zawodowo”. To fascynujący wniosek, jeśli uwzględni się fakt, że odsetek osób biernych zawodowo (a nie nierobów) określa się dla osób od 15. do 64. roku życia, a jako osoby bierne zawodowo są ujmowani np. studenci albo osoby przewlekle chore… Nie sposób więc dostrzec, w jaki sposób p. Fejfer połączył kwestię progresji z biernością zawodową – czyżby odkrył, że wysoka progresja zniechęca do studiowania, zmniejsza ryzyko zapadania na przewlekłe choroby czy chęć rodzicielstwa?

Czytając dalej znowu natykamy się na odwołanie do badań naukowych, ale tym razem autor komentowanego tekstu poszedł dalej – nie powołał badań o charakterze Gedankenexperiment, ale na korzyść tezy o roszczeniowości osób zamożniejszych powołał badanie stwierdzające, że owe osoby są bardziej skłonne do narcyzmu…

Po epizodzie nieudanej próby powołania się na badania w celu wykazania zasadności absurdalnych tez p. Fejfer wraca na sprawdzone tory pisania zdań, które nie mają z nimi żadnego związku; z nadzieją, że czytelnik tego zabiegu nie zauważy. P. Fejfer konstatuje bowiem: „Stwierdzenie natomiast, że osoba „bardziej przedsiębiorcza” płaci więcej, jest nieprawdziwe. Zakłada bowiem, że zarobki wynikają z pracowitości”. Otóż teza, że osoba bardziej przedsiębiorcza płaci więcej tytułem podatku dochodowego zakłada, że taka osoba zarabia też więcej (co jest, w dużym uogólnieniu, zgodne z prawdą), jak również zakłada, że 18% z x to jest mniej niż 18% z 30x (co oznacza, że nawet bez progresji podatkowej osoba zarabiająca więcej płaci więcej tytułem podatku dochodowego). Nawiasem mówiąc, to jest właśnie założenie progresji podatkowej, tj. że osoba zarabiająca więcej ma płacić więcej. Entuzjasta progresji, jak p. Fejfer, powinien ten fakt oklaskiwać, a nie nieudolnie próbować tuszować.

Dalsza lektura tylko pogłębia wrażenie, że czytelnik stał się ofiarą artykułu z Krytyki Politycznej, bo dowiadujemy się np. że „mądra publicystyka ekonomiczna” hołduje laborystycznej teorii wartości, gdyż „praca harującego np. 80 godzin tygodniowo menedżera – to dwukrotność wymiaru etatu. Tymczasem różnice w wynagrodzeniach daleko wykraczają poza dwukrotność.” Zostawiam to bez dalszego komentarza.

Po hołdzie dla Marksa jest już z górki. Czytelnik p. Fejfera dowie się na przykład, że „Między zarobkami a indywidualnym wysiłkiem zachodzą bardzo skomplikowane zależności. Sprowadzanie ich do tego, że jedna osoba jest bardziej pracowita niż druga, jest wulgarnym uproszczeniem i – tutaj będę bronił ostrego stwierdzenia – ekonomią na poziomie Demotywatorów i Kwejka. Nie ma Billów Gatesów w Somalii”.

O ile faktem jest, że nie ma prostej zależności między włożonym wysiłkiem a zarobkami, o tyle absurdalne jest (ukryte) założenie, że włożony wysiłek jest bez znaczenia dla wysokości zarobków. Nie każdy będzie Lewandowskim, ale bez włożenia pracy, jaką włożył w swój rozwój Lewandowski, nikt Lewandowskim nie zostanie. W idealnym świecie p. Fejfera nikt jednak nie zostanie Lewandowskim nawet po włożeniu owej pracy, bo premia za ciężką pracę zostanie zjedzona przez podatki (oczywiście dla dobra podatników). Należy również zauważyć, że nikt poza p. Fejferem nie sprowadza zależności między zarobkami a indywidualnym wysiłkiem do kwestii pracowitości, a zniechęcający do podejmowania wysiłku efekt PIT występuje znacznie wcześniej, niż na poziomie Billa Gatesa (który jest jeden na cały świat, a nie w każdym kraju wysoko rozwiniętym). P. Fejfer wraca więc do sprawdzonej metody – jeśli nie da się obalić tez paskudnych liberałów, to stworzy się własną tezę i radośnie ją obali. Tylko co to ma wspólnego z dzieleniem włosa na czworo…

Na koniec zaś oczywiście otrzymujemy tryumfalne ogłoszenie zwycięstwa nad paskudnymi liberałami dowiadując się, że mitem jest, iż „zaradni ludzie się bogacą, a „roszczeniowe nieroby” – nie.” Dla p. Fejfera, rzecz jasna, nieistotne jest, że nie zbliżył się nawet o szerokość paznokcia do obalenia tego, co pokazuje cała ludzka historia, tj. że bez ciężkiej pracy nikt nie będzie Lewandowskim, ani nawet takim Kowalskim zarabiającym ok. 85k PLN rocznie (czyli ok. 7k PLN przed opodatkowaniem miesięcznie – jeśli ktoś mieszka w dużym mieście to wie, że nie jest to oszałamiająca kwota, gdy chcieć z niej utrzymać 4-osobową rodzinę). I nie, zdjęcia dzieci oligarchów rosyjskich nie przeczą powyższemu.

Comments

comments