muuuumkwikhrummprrhhhfohh
czyli
czyli DJ Trump jako wróg humanobo
Autor tekstu: Palmer Eldritch
Nienawiść.
Nie, to za słabe określenie. Zwykła nienawiść zbyt obrosła całkiem wzniosłymi dodatkami kulturowymi, różnymi szekspirami i conradami, by wyrażała to, co muszą obecnie odczuwać przedstawiciele sił postępu w stosunku do nowego Prezydenta USA (który dodam, bo może ktoś nie mieć pojęcia, że w dniu zaprzysiężenia skończy 70 lat, 7 miesięcy i 7 dni, wiem że to bez znaczenia, ale niejeden liczby lubi i niech sobie lubi).
A skąd wiem niby co odczuwają? No przecież widać!
Nienawiść jest tu słowem zbyt lajtowym. Bardziej pasowałoby coś plemiennego, „przedcywilizacyjnego”, choćby np. muuuumkwikhrummprrhhhfohh.
Przedstawiciele nurtu „demokratycznego” z jakiegoś powodu tak muuuumkwikhrummprrhhhfohhują Trumpa, że wzorem KOD-u protestują na ulicach miast w obronie muuuumkwikhrummprrhhhfohh-demokracji, albo płaczą, czy to na ulicach, czy do kamerki w telefonie, czy też (kto ich tam wie) do poduszki, niczym Andzia Kaziukowa po mężowskiej propozycji miłosnej wyrażonej krótkim: „właź!”.
Historia USA nie widziała takiego przypadku chyba nigdy; przypadku, by pokonana ekipa nie traktowała zwycięzcy wyborów jako „swojego prezydenta”. Wręcz przeciwnie – Amerykanie byli (kiedyś) dumni z tego, że po skończonej kampanii, kończy się… kampania, a zaczynają żywotne interesy Stanów oraz ich zjednoczonych obywateli. Słychać było wprawdzie, że ekipa Clintona (Billa, tego od robienia clintona), pod koniec kadencji doszczętnie zdemolowała, czy wręcz osrała cały White House, ale jednak można to było potraktować jako żart; fakt: ciężki, ale zawsze żart, a nie systematyczne i systemowe odrzucenie zasad, według których samemu się grało.
Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego właśnie Trump, a nie np. Bush jest głośno i całkiem serio odrzucany przez sporą część swoich „poddanych”?
Bo degeneracja! 🙂
Postępująca degeneracja poszczególnych osób, degeneracja całych społecznych kategorii, zderza się z wzrastającą tendencją o przeciwnym wektorze. Trudno oczekiwać, by np. panienka lekkich obyczajów, która od młodości karmiona była wizją hedonistycznego świata i to hedonistycznego w sposób „podkloszowy” (gdyż Zachód dotarł do takiego własnie kuriozalnego punktu, w którym grzech przedstawiano jako fun-cnotę, zaś cnotę jako… bullshit), mogła pogodzić się z myślą, że jest zwykłą kurwą, a nie „kobietą wyzwoloną”.
No i z tego bullshitowania nie mogło przecież wyrosnąć zdrowe społeczeństwo, jako że ma ono to do siebie, iż potrzebuje zestawu zasad, w tym moralnych, bo inaczej się rozleci. Z bullshitowania wyrosnąć mogła tylko i wyłącznie postawa muuuumkwikhrummprrhhhfohh, której nie można nawet określić barbarzyńską, bo nawet i najgorsi barbarzyńcy byli ludźmi, mieli jakieś tam poczucie honoru, zaś co z nas chciały zrobić siły postępu?
HUMANOBO, czyli bonobo zdolnego do zapierdalania w korpo…
Ale o ludziach, którzy uczyli się w korpo, pracują w korpo i których cała „duchowa formacja”, wraz z formacją intelektualną, jest korpo, nie będę teraz pisał, bo nie chcę rozpierdolić klawiatury o parapet – nowa jest, przyda się jeszcze!
Pozdrawiam serdecznie!
Tekst napisałem w półtora kwadransa, więc proszę się nie dziwować, że może się zdawać rozbieganym – grunt, że myśl jest wspólna! 🙂