Oszukujmy się!

Oszukujmy się!

czyli

Facebook okiem outsidera

Autor tekstu: Mateusz Banasik

Wookiemu dzięki za inspirację

Nie lubię mediów społecznościowych. Długo zastanawiałem się skąd się ta moja niechęć bierze. Nie wiem czy znacie to uczucie, gdy czujecie, że postępujecie słusznie ale nie potraficie tego racjonalnie uzasadnić. Nie twierdzę wcale, że intuicja jest ważniejsza od rozumu. Uważam, że każdą słuszną intuicję da się, prędzej czy później, wytłumaczyć rozumowo. Po prostu zwracam uwagę na banalny fakt, że postulat podwórkowego racjonalizmu, jakoby człowiek podejmował decyzje dokonawszy wcześniej wnikliwej analizy, jest nieadekwatny do tego, jak zachowujemy się na co dzień. Sytuacje, w których można pozwolić sobie na komfort wstrzymania się od głosu, zawsze występują w eksperymentach myślowych, rzadko w prawdziwym życiu.

Usprawiedliwiony zatem powyższymi obserwacjami, próbowałem zracjonalizować powód swej niechęci. Najlepiej uczyć się na cudzych błędach, bo przyjemność ze zrozumienia zostaje, zaś kłopotliwe konsekwencje błędów nas nie dotyczą. Nie miałem takiego komfortu – każdy z kręgu moich znajomych z jakiegoś serwisu społecznościowego korzystał. Nawet namawiali mnie, bym przeszedł na społecznościową stronę mocy (głównie dlatego piszę ten tekst, nie można w bardziej dobitny acz elegancki sposób powiedzieć „nie”). W owym czasie błądziłem, dlatego odpowiadałem dostarczając im pozorów uzasadnienia. Moimi podstawowymi wymówkami była ochrona prywatności (patrz niedawny tekst Wookiego), strach przed uzależnieniem się od korzystania z tych serwisów i bezproduktywnym traceniem czasu (ludzi z silną wolą ten problem nie dotyczy ale ja do nich nie należę), wstyd przed okazywaniem innym mojego nieciekawego życia; nie używałem wymówek cynicznie – naprawdę wierzyłem w ich prawdziwość.

Wszystkie jednakże są nieprawdziwe. Dokładnie tak samo, jak nieprawdziwe są media społecznościowe. Nie w sensie ich istnienia rzecz jasna, a treści, które miliony użytkowników tam zamieszczają. Mozolne, codzienne a co gorsza, dobrowolne wytwarzanie przestrzeni, która z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. Zbiorowość ludzi, z których część tworzy osobistą propagandę w którą sami po czasie zaczynają wierzyć, i tych, którzy nie zatracili jeszcze zdolności rozpoznawania propagandy ale nie chcąc pozostać na uboczu „życia wirtualnego” desperacko nie dają się prześcigać innym w agitacji na rzecz życia zafałszowanego. A życie zafałszowane w wypadku mediów społecznościowych zbieżne jest z dochodzącą już do kresu swej aktualności ideologią łudzącą człowieka, że (cytując S. Michalkiewicza) wszystko zakończy się „wesołym oberkiem”. Deprecjacją faktu, że nie da się przejść przez życie bez domieszki cierpienia i żałości. Owo cierpienie i żałość nie są czymś w rodzaju choroby, którą nie należy się chwalić i zwalczać każdym dostępnym sposobem, ale immanentną życia częścią, której należy się ta sama uwaga, jaką poświęcamy „pozytywnym” aspektom istnienia. To oczywiście jest bolączka całej współczesnej kultury, której media społeczościowe są częścią. Ale o ile przed erą internetu 2.0 owa ułuda życia szczęśliwego docierała do nas niejako z „zewnątrz”, byliśmy jedynie jej biernymi odbiorcami, o tyle obecnie sami ją kreujemy, oszukując się nawzajem. Spójrzcie na profile waszych znajomych. Ot, pierwszy z brzegu. Młode małżeństwo z małym dzieckiem, uśmiechające się do nas ze zdjęcia. Dookoła przyjemne okoliczności przyrody, woda, las, piękne słońce – a może i okoliczności majątkowe czyli nowo kupiony samochód. Szczęśliwa rodzina! Ale czy dowiemy się z tego zdjęcia, że kobieta od wielu tygodni targana jest wątpliwościami co do jej uczucia, jakim darzy małżonka? Czy ktoś dostrzega, że uśmiechnięty tato tydzień wcześniej dostał wypowiedzenie z pracy, co stawia pod znakiem zapytania kondycję materialną rodziny w najbliższym czasie? I to jego wewnętrzne poczucie porażki, które nie pozwoliło mu przyznać się przed żoną, że nie jest już tak dobrze jak było tydzień wcześniej. Takie rzeczy nie pojawiają się na portalach społecznościowych.

Oto w XXI wieku ludzie przestali mieć jakiekolwiek kłopoty! Kto ma problem, ten niech szuka rozwiązań, bo problemy mają tylko przegrani. Przegranych nie chcemy w naszym serwisie, nie będziemy dodawać ich do znajomych. Niby mój znajomy jest taki sam jak ja – ale czy na pewno? Przecież ostatnio dodał tyle radosnych fotografii, zawrót głowy od jego życiowych sukcesów!

Powstaje dokładnie taki sam mechanizm, jaki stworzyliśmy sobie wraz z upowszechnieniem się kultury masowej, a wraz z nią tzw. „mody”. Ze lśniących kredowym papierem i luksusową farbą drukarską kolorowych magazynów spoglądają na nas piękne modelki o idealnie proporcjonalnych kształtach, braku jakichkolwiek niedoskonałości, a ich twarze ukazują nieskończoną beztroskę, czasem połączoną z jakimś takim uśmieszkiem, zdawałoby się, pogardy dla tych, którzy nie potrafią „efektywnie zarządzać swoim istnieniem”. Muskularni i przystojni panowie, osiągający sukcesy w każdej możliwej dziedzinie życia, wyznaczają nam podświadomie nasze potrzeby i aspiracje. Przegrał życie ten, kto nie miał sześciu orgazmów pod rząd.

Jestem głęboko przekonany, że prawie tak samo rzecz się ma z mediami społecznościowymi. Prawie, bo te są jeszcze bardziej perfidne. Bowiem „piękni ludzie” z mediów tradycyjnych to postacie „stamtąd”- są znani wszystkim a zarazem nikomu, bo w codziennej drodze do pracy ich nigdy nie spotkamy. W społecznościówkach to co innego – tam ułudę tworzą nasi przyjaciele i znajomi. To wzmaga potrzebę rywalizacji na „piękne zdjęcia”, bo o ile postać z kolorowego magazynu nigdy nie dowie się, że dostałem lepiej płatną pracę o tyle kumpel dowiedzieć się już może. Ba, powinien!

Kiedyś intensywnie dyskutowałem na publicznych forach internetowych. Dobrze wspominam ten czas, bez przesady mogę powiedzieć, że część z tych dyskusji ukształtowała mnie w najbardziej fundamentalny sposób. Ale publiczna dostępność takiego forum siłą rzeczy i pomimo najbardziej uczciwej woli dyskutujących osób przeradza się bezwiednie w wizerunkowy pojedynek. Słowem, obok intencji dojścia do prawdy nieuchronnie pojawiają się nieładne, pozaracjonalne motywy. Nie znaczy to, że uważam fora internetowe za zło wcielone. Ale prawdziwie twórcze rozmowy odbywają się bez publiczności.

Ten sam mechanizm działa na w serwisach społecznościowych. Patrząc na dziesiątki cudzych kreacji zaczynamy mieć poczucie, że to z nami jest coś nie tak.

Facebook działa na mnie depresyjnie.

Comments

comments